wtorek, 1 stycznia 2013

Życie po kulinarnym blogowaniu

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!

2012 był dobry rokiem: kilka wielkich prywatnych radości, smutków mało i takie o których łatwo zapomnieć. 
Ale takiej prywaty dzisiaj nie będzie.
Dzisiaj będzie o jedzeniu i o tym dlaczego zamknęłam Galangal.

 Miłości do jedzenia nie ukrywam, nie jest to jednak miłość do napychania sobie buzi ani napełniania sobie żołądka. To miłość do smaku, miłość wynikająca z szacunku do produktu i z radości tworzenia. Po prostu. Może kiedyś w mojej relacji z jedzeniem więcej było pożądania - ciało było młodsze i głodniejsze; ale od kiedy nie potrzebuję paczki makaronu żeby się najeść (nie ma w tym przesady!) ta relacja sprawia mi więcej radości.

 Kiedy się czegoś uczymy - a ja uczę się gotować - zawsze nadchodzi moment kiedy po długiej wspinaczce osiągamy równinę. Ciągnie się ona w nieskończoność, widać z niej szczyty, ale człowiek idąc i idąc ma wrażenie, że stoi w miejscu. Mój Mont Everest jest wciąż niewidoczny, mam wrażenie, że stoję w miejscu, że nic się nie dzieje; płasko daleko i monotonnie. Przyszedł taki moment w którym myślałam, że straciłam do tego wszystkiego serce, ale trwało to tylko chwilę. Bo jako ktoś kto i uczy i uczy się wiem, że często na równinach najbardziej się rozwijamy.

To jednak zwątpienie w swoje kulinarne/fotograficzne/blogowe możliwości zbiegło się w czasie z przygotowaniami do przeprowadzki. To nie była kwestia spakowania kartonów. Przeprowadzaliśmy się do nowego, białego wewnątrz i zewnątrz domu z białym wszystkim. Tabula rasa. Cała moja wyobraźnia i siły twórcze zostały zaprzęgnięte do zamieniania białych ścian w dom, prowadzenie bloga było po prostu niemożliwe. Przez ten cały czas myślałam, że do tego wrócę, że się ogarnę, urządzę, wymienię w końcu starego popsutego kompaktowego Kodaka na coś lepszego i jak już wrócę to z nową, lepszą jakością. Bla bla bla.

W między czasie cieszyłam się swoją nową kuchnią.
Jak fajnie gotuje się na gazie, jak miło jest mieć dużo szafek, dużo miejsca na parapecie dla ziół!
 Dziś coś prostego na obiad, nie ma czasu. Masło, makaron, por i kwiat muszkatołowca. Hm, jakie dobre! Może curry? Przecież piątek, zróbmy pizzę! Sprawdźmy jak piekarnik poradzi sobie z drożdżówką, a jak z chlebem.

I tak oto przypomniałam sobie jak się gotuje gdy się o tym nie bloguje.
  
Jeśli jesteście blogerami kulinarnymi to wiecie o czym mówię, jeśli nie pewnie ciężko Wam to sobie wyobrazić. No chyba że oglądaliście film Julie i Julia . Moje blogowanie nigdy co prawda nie było projektem, nie wyznaczyłam sobie terminu, ale prowadzenie bloga kulinarnego wymaga wiele poświęcenia; pozwiedzałabym, że w takim stopniu w jakim motywuje i inspiruje w takim też ogranicza. Może to złe słowo, może bardziej narzuca się niż ogranicza. Blogowanie o kuchni jest stylem życia, stylem życia za którym nie tęsknię ani ja ani moja rodzina.

Pierwsza w sprawie odezwała się Madzia. Powiedziała mi, że odkąd nie mam bloga kulinarnego jedzenie w domu jest lepsze! Jak to?! No nie gotujesz już tych dziwnych rzeczy! Jakich dziwnych rzeczy? A ... tych ... gotuję, ale sobie na kolacje skoro nie muszą być na lunch/obiad bo trzeba je za dnia sfotografować, ty jesz sobie wtedy owsiankę.

Drugi odezwał się Piotruś, a raczej zdziwił się, że pozwoliłam mu podjeść kawałek ciasta przed rozkrojeniem. A zrobiłaś zdjęcie? Nie i nie będę. Teraz synku możesz sobie wsadzać paluchy w ciasto i nie musisz nawet o to pytać. Legalnie.

Tak wiele fantastycznych dań przeszło przez mój stół niesfotografowanych i nieopisanych. Nie musiałam ich zdążyć ugotować za dnia tak aby móc zrobić zdjęcia przy świetle dziennym, nie musiałam w tym celu wrócić wcześniej ze spaceru, prosto z pracy, szybciej z zakupów. Nie musiałam się zastanawiać nad tym czy ten talerz czy inny, czy ta serwetka czy tamta. Nie sprawdzałam czy to już było, czy w takiej postaci. Nie ważyłam, nie spisywałam, nie szukałam. Gdy wymyślałam nie musiałam się zastanawiać czy ktoś się obrazi bo to przecież wymyślił pierwszy. Nazywałam jak chciałam, wrzucałam lub wyrzucałam co chciałam. Nie spinałam się, nie frustrowałam, nie zniechęcałam. Można powiedzieć, że się uwolniłam!
Moje blogowanie kulinarne nigdy nie było podszyte wygórowaną ambicją. Nigdy nie chciałam porzucić obecnej pracy żeby móc tylko i wyłącznie zająć się blogowaniem lub pisaniem o kuchni. Nie miałam ambicji żeby stać się samozwańczym krytykiem kulinarnym, stylistą, recenzentem, guru. Pozytywny komentarz od czytelnika, aprobata i pochwała od jedzących to była zawsze wystarczająca nagroda. Moje blogowanie o kuchni nie wynikało z ambicji tylko z potrzeby ekshibicjonizmu.

Ta potrzeba nie znikła, stąd ten blog. Ale ten blog jest bardziej zabawą niż czymkolwiek innym. Nie ma nawet konkretnego tematu. Jest o gotowaniu gdy zdarzy mi się mieć ku temu ochotę, choć pozwalam sobie nie podawać przepisów. Jest o hobby przeróżnych, jeśli mam na nie akurat ochotę. Lubię robić zdjęcia i lubię się nimi bawić, więc zdjęcia są, ale być nie muszą, czego dowodem jest ten właśnie wpis.
Galangal był zdecydowanie o wiele bardziej poczytnym blogiem niż AD, ale może przez to bardziej publiczną własnością niż moją. Kiedy czyta cię wiele osób piszesz dla nich, do nich i pod nich. Kiedy czyta cię mniej osób piszesz dla siebie. Trochę mi z tym wygodniej, chociaż brzmi to absurdalnie. AD to miejsce, które lubię, pierwsze które odwiedzam przy porannej kawie - nie, nie po to żeby czytać siebie, ale po to żeby zobaczyć co się zmieniło w bocznej szpalcie z moimi ulubionymi miejscami w sieci. Lubię blogi, blogi są bardzo inspirujące. Lubię być inspirowana. Lubię inspirować. 

75 komentarzy:

  1. To chyba najpiękniejszy tekst o kulinarnym blogowanie jaki do tej pory przeczytałam. Ewa jak wiele zdań chciałabym napisać sama. Ale boję się o skutki. Mój blog to moja druga skóra, ale dzisiaj dotarło do mnie, że nie wiem czy chcę dalej tą drogą podążać. Może czas ją zrzucić???

    OdpowiedzUsuń
  2. Poleczko - to, że dla mnie to jest rozwiązanie to nie oznacza to, że dla każdego! Tak egoistycznie to piszę bo bardzo lubię ATKT :)

    OdpowiedzUsuń
  3. poruszający wpis.. tak, chyba właśnie tak bym go określiła. na początku nie wiedziałam co powiedzieć, a teraz chyba podpisałabym się pod słowami Eweliny.
    blogowanie jest przyjemne, ale też i czasem męczące. irytuję się na brak światła, irytuję się gdy mi coś nie wychodzi, gdy brakuje mi pomysłu na zdjęcie, gdy jem zimne. jest jedna strona która cieszy i druga, która sprawia, że mocniej zastanawiam się po co mi to. niedawno Ktoś to tak fajnie określił.. że moje dodawanie postów raz w tygodniu, rzadziej, że to po prostu pasja, zero przymusu. tak też czuję. nie muszę pisać co jeden dzień, co cztery ani co siedem. mogę raz w miesiącu, mogę wcale. to moje.
    nudzi mnie to czasem, wkurza.
    zresztą.. kulinarne strony można już chyba liczyć w tysiącach. w co najmniej dwóch. i tak trudno jest znaleźć miejsce dla siebie. chyba po prostu robiąc swoje i tyle.
    dziękuję Ci za ten wpis, bo dałaś mi do myślenia, zaintrygowałaś, zastanowiłaś. zostaną mi w głowie na dłużej te słowa.
    i cieszę się, że choć G. zamknięte, to jesteś tu i że dzielisz się z nami, ze mną tymi kolorami i słowami. lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu, nie chcę rezygnować z blogowania zupełnie właśnie dlatego, że jest, jak piszesz przyjemne, ale te ciągłe irytacje światłem i tym co nie wychodzi przerosło to co miłe. Twój blog był i jest ciepły, lekko poetycki i niekoniecznie stricte kręcące się wokół przepisu. Dałaś sobie od początku miejsce na oddychanie, a ja nie. Nie rozpatruję tego w kategorii błędu lecz doświadczenia i mając je postaram się tu nie popełnić żadnego (błędu). Dziękuję za ciepłe słowa.

      Usuń
  4. Ewo ja wiem, ale ostatnio obserwuję jakieś dziwne trendy, zmiany w ludziach, blogerach, ciśnienie... Wiem co zaraz pojawi się we wpisach, jaki wykorzystają przepis, co napiszą. To wklejanie kaw na FB tak wiem sama to robię, ale ostatnio mam coraz więcej wątpliwości.
    No i naszła mnie nostalgia z początkiem Nowego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ciśnienie niemal da się dotknąć! Ten kawałek uroku kulinarnego blogowania zupełnie pominęłam ale celowo, chociaż nie był on bez znaczenia. Ta przewidywalność! To ściganie się! Ta złośliwość i zakłamanie! Nie ma czym oddychać w kulinarnej blogosferze - to prawda.

      Usuń
  5. Chyba wszystkie, które tu zajrzymy, podpiszemy się pod tym, co napisałaś. To jak z moim fitnessem, gdzie dotarłam do równi, przeszłam ją, a potem pozostał mi już tylko Mount Everest. I dotarło do mnie, że to za wielkie wyrzeczenie...
    Czasem mam ochotę rzucić blogowanie w cholerę, zrobić sobie schabowego i mieć wszystko w poważaniu. Czasem mam dość tej ciągłej frustracji, że inni robią lepsze zdjęcia, mają piękniejsze talerze, ściereczki, ich ciasta są równiejsze, składniki bardziej wymyśle. Czasem mam dość poczucia winy, przez którą wyciągam ten cholerny aparat i robię zdjęcia sernika zamiast go po prostu zjeść. Mam dość pogoni za światłem...
    Zaczęłam prowadzić blog kulinarny, bo dostałam nowy aparat i chciałam sprawdzić, jak szybko jestem w stanie pokonać mechanizmy Google. Chciałam sprawdzić, jak szybko jestem w stanie wspiąć się do czołówki. A teraz nie umiem z tego zrezygnować, bo... będę samotna. Stracę kontakt z tymi, z którymi się zżyłam.
    Myślę, że większość z nas prowadzi blogi nie dlatego, że to wspaniałe. Wspaniałe było na początku, teraz często męczy. Ale boimy się przestać... a kiedy przestajemy, stajemy się... wolne. Zauważyłyście, że żadna z osób, które odeszły, np. Tatter lub Notme, już nie wróciły? Może odkryły to, co Ewa? Że jedzenie i gotowanie tylko dla siebie może być o wiele bardziej przyjemne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego się boję, bo wiem że gdzieś ucieknie mi cząstka mnie. Gdzie tam, wielka część.

      Usuń
    2. Może w tym właśnie tkwi nasz problem? Zawiązujemy przyjaźnie internetowe i potem boimy się, że się rozpadną, gdy zniknie płaszczyzna łącząca? Tylko w takim razie ile warte są te przyjaźnie?

      Usuń
    3. Usagi, Pola "samotna"... jakie to mocne słowa...

      Usuń
    4. Ewelajna, wiesz, może to dlatego, że jakiś słaby mam ten początek roku... Tak, chyba naprawdę jestem samotna.

      Usuń
    5. To spotkajmy się:). Napiszę na @:)
      Ewa, wybacz, za zakłócanie spokoju..., ale to tylko dlatego, że może pójść ku dobremu:)

      Usuń
    6. Dziewczyny ja to najpierw zrobiłam nie podejmując nawet wyraźnej decyzji o porzuceniu bloga kulinarnego, cały czas myślałam, że wrócę. To dopiero to, że okazało się to być korzystne dla mnie i mojej rodziny (może dla znajomych też - chętniej mnie teraz karmią) sprawiło, że stało się jak się stało. Ale czynnik społeczny jest ważny, dalej jestem w blogosferze, może inaczej, ale jestem. Odwiedzam Was, może nie zawsze mam czas komentować, ale jestem i cenię sobie wielu blogerów. Czasem mnie to wkurza, że będąc tu na wygwizdowie nie mogę się z nikim spotkać i że żadnego z blogerów, których lubię nie znam osobiście, ale wierzcie mi, że wiele osób znam lepiej niż ludzi z reala.

      Usuń
  6. Ewa, dobrze mi się to czytało:) .
    Presja jest, ale to chyba sami/same ją sobie narzucamy (jeśli narzucamy...). U mnie presji być nie może, bo praca mi na to nie pozwala..., więc jest jak jest. Najważniejsze, ze jesteś sobą:)Najważniejsze, że dobrze się z tym czujesz:)
    Piękne te prezenty od dzieci w postaci słów stworzonych ze spokoju, który przyszedł do nowego domu i nowej kuchni:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pola, trzymaj się ! Buziak serdeczny na sam środek czółka:*, bo my przecież też musimy się spotkać. Jeden odległy raz to co to, to to... ;)
      Dziewczyny Drogie, dobrej nocy!

      Usuń
  7. Dobrej nocy dziewczyno droga :) cmok :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nobleva, mocne słowa, brawo! cieszę się, że to napisałaś, że ktoś ma odwagę tak pisać! :-)) aż mam ochotę jechać zaraz do Ciebie do tego białego domku na kawę, choć późna pora!... ale obiecuję przy następnej wizycie w B. :-))
    mi w prowadzeniu bloga pomaga luz. to, co, że z początkiem miesiąca mam plany, że chciałabym spróbować kilka nowych przepisów. moi chłopcy szybko te plany zmieniają. Kruszyn domaga się po raz enty pomidorowej, Facet pizzy... ale mnie to już nie rusza. więc gotuję dla nich. nie dla bloga. jakiś czas temu, pewnie w czasie dłuższej przerwy, zrozumiałam, że to moje pisanie to moje hobby i, że nie ma nic na siłę. ale mój blog raczej od zawsze był czymś więcej niż przepiśnikiem. rodzajem pamiętnika... lubię to moje miejsce w sieci. to nic, że z taką ilością blogów mam mniej czytelników. ok. rozumiem. sama cenię swój wolny czas i wiem, że można go nie mieć na podczytywanie innych... jest jeszcze masa rzeczy, które chciałabym tu napisać, ale stawiam jednak na tę kawę i na rozmowę = obiecuję wkrótce się wprosić! :-)) ściskam noworocznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jam mam nadzieję, że wkrótce się wprosisz :}
      Pomidorową i pizzę :) - jak ja to dobrze znam :)

      Usuń
  9. Ewa....dziekuje Ci za ten wpis, myslalam, ze tylko ja czuje te (w sumie nieprzyjemne) cisnienie,ale widze rowniez po komentarzach,ze nie jestem osamotniona-uffff.....
    Mnie osobiscie brakuje blogowej atmosfery sprzed paru lat, kiedy bylo to rzeczywiscie lekkie i przyjemne zajecie, kiedy blogow bylo 200, a nie 3 tysiace, kiedy akcji blogowych bylo kilka w roku, kiedy Polka prowadzila Weekendowa Cukiernie, na zadnym praktycznie blogu nie widac bylo komercji,czuc bylo te rzeczywista atmosfere milosci do gotowania, fotografowania i dzielenia sie wynikami tych czynnosci....
    Teraz.....akcji kulinarnych kilkanascie w tygodniu (juz daaawno przestalam je wszystkie ogarniac), reklama w co drugim blogu.....moze innych to rajcuje,mnie wrecz odwrotnie....
    W sumie tez jestem teraz w takim martwym punkcie...poza tym inne czynniki tez maja swoja role tutaj...szkola, nowy zawod, nowe srodowisko...o krotkich dniach bez slonecznego swiatla juz nie wspomne, ze nawet,jak sie by chcialo cos pichcic na bloga, to po nocy fotografowac sie nie da....na razie odpuszczam...
    Usciski Ewus i najlepszego w Nowym Roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie jesteś osamotniona, no i jest dokładnie jak piszesz. Przyznam się, że trzymam się tych starych blogów - nie żebym nie szła z postępem i była zamknięta na nowości, ale po prostu to nie sam blog jest ważny tylko osoba, która stoi za nim, a którą przez lata czytania już dobrze znam. Komercja i opiniotwórcze ambicje blogerów odstraszają mnie. Odstrasza mnie też traktowanie mnie jak numerku w statystyce lub lajku na FB.

      Oby do wiosny Gosiu, oby do wiosny.
      Sukcesów w 2013!

      Usuń
  10. Ewciu, napisałaś samą prawdę. Ja z tych ograniczeń zdałam sobie sprawę jakiś czas temu i zagryzłam zęby, żeby blog nie wszedł mi za bardzo na głowę. Piekę ciasta, których nie pokazuję, są dni, kiedy w ogóle nie włączam komputera i nie mam wyrzutów sumienia, że jakiś komentarz czeka na odpowiedź. Już nawet macham ręką na kradziony przepis.
    Masz rację blogosfera już nie jest taka jak była. To ciepło, które mnie zachwyciło, gdzieś się rozproszyło. Jest inaczej.
    Ale teraz wzruszył mnie zestaw osób, które się tu wypowiedziały, blogerki, które były od zawsze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też ten zestaw wzruszył, Wasza reakcja mnie wzruszyła.
      Wiedziałam, że nie jestem sama - ale jak się okazuje to co czuję to niemal doświadczenie uniwersalne wśród weteranów (sorry;))

      Usuń
    2. Ta nazwa to zaszczyt ;)

      Usuń
  11. Rozumiem Cię, Ewa. też mnie to czasem meczy, choć bilans zysków i strat zw. z prowadzeniem bloga jest zdecydowanie na plusie. Lubię to robić, choć przychodzą momenty zniechęcenia, głównie związane z brakiem pomysłow na kształt tego, co pokazuje albo właśnie dołem zw. z jakością zdejć w zestawieniu z innymi.
    Jeśli Tobie jest lepiej bez bloga, to jest najważniejsze. NIe ma nic gorszego niż robienie czegoś na siłę.

    Pozdrowienia noworoczne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, to co na plusie chcę właśnie przenieść tutaj. I tak, lepiej mi bez bloga kulinarnego!

      Poruszyłaś jednak coś, co już wcześniej też się przewinęło (Usagi) a do czego się nie odniosłam - zdjęcia!

      Zdjęcia na blogach to jak ilustracje w bajkach dla dzieci - większość jest piękna lecz w bardzo różnych stylach. Nie wyobrażam sobie żeby jeden ilustrator mówił, że podobają mu się bardziej obrazki innego i zaczął go naśladować.
      Pod koniec blogowania kulinarnego miałam doła odnośnie moich zdjęć, że nie są takie jak powinny, że nie umiem komponować, że jedyne które mi wychodzą w miarę to te z góry, a według wszystkiego co czytałam o kulinarnej fotografii to źle.
      Dopiero kiedy kupiłam nowy aparat i postanowiłam sobie, że nauczę się robić porządne zdjęcia olśniło mnie.
      To co było moją ambicją: klarowne, pięknie skomponowane, wystudiowane zdjęcia kulinarne wcale nie są w moim typie. Podobają mi się, bo brzydkie nie są. Patrzę na moje ulubione książki kucharskie i zdjęcia, które lubię najbardziej - mało klarowne, matnięte, ciemne i w sumie mało kulinarne, za to z atmosferą i z duszą.
      Zdjęcia na Truskawkach zawsze były cudne, zawsze o kilka kroków przed innymi, to że Ty możesz mieć w tej dziedzinie doła jest dla mnie szokiem!

      Usuń
    2. Ewa, dziękuję Ci za te słowa, bardzo budujące! Ale wiesz, chyba każdy ma swój punkt odniesienia, swoje obiekty westchnień, przynajmniej tak zakłądam, bo to jest siła napędowa rozwoju - dążenie do bycia lepszym albo tak dobrym jak ktoś tam (oczywiście nie mam na myśli chorego wyścigu, a wewnętrzne samodoskonalenie). Ja też tak mam, choć moje obiekty westchnień się zmieniają. Ale zawsze po wizytach w takich miejscach łapię doła i bywało, że wstydziłam się pokazać moje zdjęcia, jak się naoglądałam tych, które uważam za piękne... Zawsze jednak przyjemność z blogowania i chęć do pisania/gotowania/robienia zdjęc wygrywała. Ale tez mam swój ulubiony styl, który jest mniej magazynowy, bardziej brudny i codzienny, że tak to ujmę.

      Usuń
    3. masz rację, poczucie niedoskonałości może byc motorem do rozwoju i zawsze jest coś lepszego, jakośc w którą chce się mierzyc

      Usuń
    4. Akurat kwestia zdjęć to chyba bardziej sprawa indywidualna. I nie negowałabym tej chęci do bycia lepszym, robienia ładniejszych zdjęć, inspirowania się innymi. Na tym polega samodoskonalenie. Bez tego nie byłoby artystów i specjalistów. To siła napędowa. Odrobina ambicji jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
      Problemem jest natomiast nasza psychika i czy właściwie reagujemy. Jeżeli podglądając innych się rozwijamy i czerpiemy większą satysfakcję z tego, co robimy, to co w tym złego? Ale jeśli zaczynamy łapać doła i się zniechęcać, to trzeba się zastanowić, dlaczego i wrzucić na luz. Bo to znaczy, że zaczynamy konkurować - w zdjęciach, przepisach, częstotliwości notek, ilości komentarzy. Stąd ta presja. I pytanie: czemu konkurujemy? Co chcemy przez to osiągnąć?

      Usuń
  12. kiedyś było inaczej, to fakt. ale grunt to abyśmy nie zatraciły tej dawnej magii kulinarnych blogów. bez miliona reklam i sponsorów, bez tysiąca akcji. bez ciśnienia, że coś trzeba, że coś wypada. to nasze miejsca, z (no to akurat nie wszędzie, bo niektóre z Was naprawdę robią zdjęcia jak z magazynów!) niedoskonałymi zdjęciami, ze słowami, z tym co nam się podoba.
    Ewo, jak dobrze, że napisałaś to co napisałaś!(((:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. długo we mnie siedziało i nie dawało spokoju, cieszę się, że w końcu odważyłam się na ten wpis

      Usuń
  13. Eve, nareszcie znalazłam w Twoich słowach opis tego, co zadziało się w mojej głowie :)
    Odkąd przestałam się spinać, żeby coś ugotować i "wstawić" na bloga, to jest mi lżej... Dziś po raz osiemdziesiąty w ciągu ostatnich trzech miesięcy na palniku stoi rosół i mamy z tego radość.
    Zmieniłam nazwę bloga, bo ten o przyprawach i innych mistrzyniach był zbyt jednoznaczny i jakoś obciążający. Adres też nowy, z innego względu.
    wrobeldomowy.blogspot.com -> jeśli zechcesz.
    A tak już na koniec, to muszę się przyznać, że przez Ciebie zainspirowana dziś zaczęłam kaligrafować :D
    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
    Do zobaczenia (kiedyś...),
    aw

    OdpowiedzUsuń
  14. To ja już idę oglądać!
    Bardzo mi się podobała nazwa Twojego bloga - ale masz rację raczej wymagająca!
    Lubię inspirować :) więc się bardzo cieszę - miłego pisania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam przez oglądanie cudzych blogów nabieram przekonania, że inni mają lepiej, ładniej, są zdolniejsi, bardziej kreatywni itd., a przecież tak naprawdę blogerzy kreują jakiś ułamek swojej rzeczywistości:-). Ale mimo wszystko, to inspirujące. Pozdrawiam wszystkie miłe blogerki

      Usuń
  15. Oczywiście, że kierują i to nie tylko ułamek, to lwia część całej zabawy.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ewo, siedze tu od kilkunastu juz minut i... i do konca nie wiem co napisac. I wlasnie przed chwila skasowalam dluuugi tekst, ktory napisalam.
    Mysle, ze najwazniejsze w zyciu to robic to, co lubimy i z czym nam jest dobrze. Nic na sile. Wiec jesli Ty czujesz sie lepiej bez kulinarnego bloga, to nie ma przeciez sensu, by sie do niego zmuszac.
    Inne aspekty chyba pomine, gdyz - jak mawia moja chrzestna, ktora ciagle namietnie cytuje ;) - 'co komu do domu jak chalupa nie jego'! :D

    Pozdrawiam i zycze wspanialego Nowego Roku! A Bialy Domek z cala pewnoscia przyczyni sie do faktu, ze to bedzie dobry rok :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie słyszałam jeszcze tego powiedzenia, ale jest bardzo prawdziwe :)
    Nie miałam ochoty na siłę wracać do kulinarnego blogowania - dlatego jestem tu.
    A ten wpis jest wynikiem mojej wewnętrznej potrzeby wytłumaczenia samej sobie dlaczego.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ewo, dlatego wlasnie w ostatniej chwili skasowalam to, co pisalam; wszak to sa Twoje przemyslenia na temat Twojej decyzji i to co ja mam na ten temat do powiedzenia przeciez tak naprawde nie jest ani szczegolnie wazne, ani ciekawe dla osob trzecich ;)
    Mnie rowniez denerwuje komercja na blogach, dlatego np. nie robie wpisow reklamowych (ani dotyczacych galaretek, ani stolika z Ikei itp.), gdyz staram sie zyc w zgodzie ze swoja wlasna filozofia i byc jej wierna. Na FB tez nie bywam, gdyz nie mam na to czasu, jest tyle przyjemniejszych rzeczy do zrobienia! Ale jesli komus to sprawia przyjemnosc...

    Znow sie zaczelam rozpisywac, wiec powoli czas chyba sie pozegnac ;)

    Milego weekendu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Nawzajem!

      Bardzo sobie cenię Twój blog właśnie za to, że jesteś wierna sobie, profesjonalna i niekomercyjna. Myślę, że teraz kiedy wokół tyle komercji to przyciąga jeszcze bardziej niż kilka lat temu, kiedy reklamy na blogach i product placement były folklorem.

      Usuń
    2. A ja musze ponownie dopisac, ze przeciez dzieki Tobie i Twojemu blogowi maz zdobyl sie na samodzielne ugotowanie przepysznej zupy!!! Bede Ci za to dozgonnie wdzieczna :D
      Wiesz, ja staram sie zbytnio nie oceniac osob zamieszczajacych reklamy, gdyz nie wiem przeciez jaka jest ich sytuacja, moze faktycznie potrzebuja tego typu wynagrodzenia? A moze naprawde lubia reklamowane produkty ;) Ja 'lamie sie' jedynie jesli chodzi o ksiazki, tyle tylko, ze przesylajac czytelnikom moje recenzenckie egzemplarze ze Szwajcarii do PL dodatkowo do tego 'interesu' doplacam, wiec... ;) Ale i tak sie ciesze, ze dzieki temu moge komus sprawic przyjemnosc :)

      Usuń
    3. A powtórzył? Bo mój mąż po tej krótkiej serii wiosną nigdy do gotowania nie wrócił. Miał moment zachwytu Hestonem Blumenthalem, ale nic z tego nie wyszło. Znów słyszę, że pewnego dnia ...
      Książki to jest zupełnie inna kwestia, inną jest też polecenie dobrego produktu dlatego, że jest dobry i dlatego, że go lubią. Nie lubię komercji, ale reklamy w bocznych szpaltach bardzo mi nie przeszkadzają - przeszkadzają mi te latające i przepisy napisane pod fakturę, typu: weź kostkę rosołową xyz a potem jeszcze jakiś inny produkt tej samej firmy ... to jest trochę rozczarowujące.
      A może napisałam, że książki to zupełnie inna kwestia bo je lubię? To w końcu też produkt ;)

      Usuń
    4. Ewo, no niestety byly tylko dwa takie razy ;)) Ale to pewnie tez przeze mnie, bo nie moge zdzierzyc tego co sie wtedy dzieje w kuchni i na co nie mam wplywu ;)
      A co do ksiazek, to moze mnie tez to nie przeszkadza wlasnie przez to, ze kocham je nad zycie! :D Za to czysta komercja niestety przeszkadza, ale wtedy 'nie bywam', wiec nie widze ;) Wszak (podobno) na kazdy problem mozna znalezc jakies rozwiazanie :)


      Usuń
  19. Ewo, dziękuję za to co napisałaś. Ja miałam swoją tabula rasę ponad 3 lata temu, kiedy skasowałam Historie Kuchenne i Kosę. Znalazłam przestrzeń, ale... poczułam się samotna. I pomimo tego, że powróciwszy do blogowania już nie bardzo się odnajduję w nowym (jak większość już tutaj napisała: za dużo blogów, za dużo reklam, za dużo akcji, za szybki pęd, za dużo Facebooka) to tkwię nadal, choć zżymam się czasem na siebie, że łapię ostatnie dzienne światło, podczas gdy mogłabym zwyczajnie usiąść przy stole i zjeść tę z lekka już zimną zupę.
    Z przykrością stwierdzam, że czuję się już trochę obco w blogerskim świecie, nie jestem na bieżąco z FB, raczej nie chodzę na spotkania blogerów kulinarnych, bo zaczynam marzyć o zwykłych znajomościach, podczas których nie będzie obecny obiektyw wymierzony w talerz, a spotkania nie trzeba będzie opisać na blogu. Doskonale rozumiem Usagi, ja też się czuję samotna. Ale trwam w w blogerskim zawieszeniu, bo nie chcę urywać ostatnich nitek.

    Pozdrawiam i dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten aspekt blogowych spotkań, szkoleń, etc. nigdy mnie nie dotyczył - przede wszystkim dlatego, że mieszkam tu gdzie mieszkam. Ten wirtualny świat nie wszedł w moje prawdziwe życie - chociaż przyznam, że kilku wariatów co robią zimnawej zupie zdjęcia fajnie byłoby mieć blisko. Może byłaby to jakaś motywacja?
      I przyznam się - też czuję się samotna. Czuję się jak osoba siedząca w kącie na wielkim przyjęciu nie mająca buzi do kogo otworzyć. Właśnie przeniosłam się na prywatkę - mniej tu osób, ale mam wrażenie, że znam tych, którzy są. Galangal może nie był w czołówce blogów kulinarnych, ale odwiedzały go tysiące ludzi, ludzi z którymi nie miałam żadnej interakcji. Żadnej. No może na początku dostawałam jakieś maile, które nie były propozycjami współpracy.
      Nie był to też bardzo komentowany blog - co było niewspółmierne ze statystykami i z ewidentnym czerpaniem inspiracji. Na FB może dałam radę miesiąc.
      Tutaj wchodzą starzy znajomi (wirtualni i realni) i rodzina, dla nich piszę i lepiej mi z tym.
      Dziękuję Ci Gosiu za te słowa, Wam wszystkim. Nie jestem sama.

      Usuń
    2. Mówiłam wczoraj wieczorem Robertowi, o tym co u Ciebie przeczytałam i o ogólnym zniechęceniu i wypaleniu wz. z blogowaniem. I zauważyłam, że zmęczyła mnie masówka, a tęsknię do kameralności. I do znajomości, które przetrwają moją nawet dłuższą nieobecność blogową. Jest kilka takich osób i bardzo im jestem za to wdzięczna.

      Usuń
  20. Masz trochę racji, ale ja moje blogowanie traktuje bardzo "na luzie", piszę dla siebie, jak mam odzew, to się cieszę, ale nie musi tak być. Gdy mi ktoś naruszy ciasto, to na blog daję zdjęcie kawałka, tez dobrze. W tym roku zintegrowałam wielkopolskie blogerki i cieszą mnie nasze spotkania na żywo przy wspólnym gotowaniu lub jedzeniu. Cały czas gromadzę przepisy i zdjęcia "na zapas" w razie wypalenia, ale tak się nie dzieje - wciąż wymyślam coś nowego i cieszę się tym. Też nie ogarniam całej blogosfery, ale mam grono dobrych znajomych i z nimi świetnie się czuję, i w sieci a z niektórymi i w życiu.A blog stał się poniekąd kroniką rodzinną, sprawdzam, kiedy miałam gości albo komu jaki tort zrobiłam na urodziny. Mnie po ponad czterech latach blogowanie nadal cieszy !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo dobrze, że Cię cieszy i że cieszy innych, bo gdzie ja bym wędrowała z poranną kawą w ręce ?!
      Nie skasowałam Galangala właśnie dlatego, że jest taką kroniką i teraz traktuję jak stary pamiętnik.
      Pozdrawiam Grażynko, cieszę się, że zabrałaś głos.

      Usuń
  21. Dziewczyny, tak właśnie ostatnio odkryłam, że chyba podchodzimy do tego od d... strony. Po co właściwie prowadzimy blogi? Żeby się dzielić przepisami i czerpać satysfakcję z tego, co robimy, prawda? Kto nas odwiedza? Inni znajomi blogerzy, którym wisi, czy umieścimy reklamę czy nie, bo wchodzą dla nas, a nie dla tego, co piszemy. I ludzie szukający przepisów, którym z kolei wisi kim jesteśmy i czy zamieszczamy reklamę na blogu, bo wchodzą po konkret. Szukają barszczu i nie wejdą czytać o piwie, bo chcą po prostu przepis na barszcz.
    Ten szał na media i marketing na blogach kulinarnych minie, bo to nie działa. Blogi modowe z definicji opierają się o marki, nie ma blogów technicznych bez konkretnych produktów. Ale kulinaria?! To jak liczyć na wielki biznes na blogu o szydełkowaniu.
    Jakiś czas temu Dorota robiła kampanię Cukru królewskiego. Kupuje go któraś z Was? Ja kupuję ten, co wpadnie mi w rękę - to kurde cukier, nie wybór tableta. Nikt nie wpisuje w Google: jaki cukier wybrać. Diamant vs Królewski. Cukier - testy.
    Cały ten szum o inne kulinarne blogaski, które są pazerne na próbki, o ilość unikalnych użytkowników, o reklamy na blogach, nie ma sensu. Kto odwiedza blogera, który nic tylko coś reklamuje? Inni identyczni blogerzy, bo sobie robią wymianę linków. I co nas to obchodzi? Niech sobie robią. Na nas to nie wpływa w żaden sposób, bo ktoś kto potrzebuje konkretnego przepisu i tak przyjdzie do nas, a nam i tak wisi ilość UU.
    A skoro tak, to może wyluzujmy i poszukajmy miejsca dla siebie. Popatrzcie, ile nas jest.

    P.S. Ostatnio polubiłam się z Google Readerem. Mam tylko te blogi, które mnie interesują. Mam tam Was. A Firefox ma dodatek do monitorowania, czy coś nowego się pojawiło w RSS. Po co mi Durszlak...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko, może i racja, że zbytnio się przejmujemy tym wszystkim. Nie ukryjemy natomiast faktu, że czasy, kiedy w blogosferze kulinarnej było "rodzinnie" minęły. Minęły też odwiedziny na blogach ot tak po prostu. Z własnych obserwacji - kiedy pisałam jeszcze Historie Kuchenne, miałam mnóstwo czasu, więc regularnie odwiedzałam znajome blogi. Teraz już na to nie mam tyle czasu, lub jestem zmęczona komputerem i wieczorem wolę posiedzieć przy książce. Efekt jest taki, że nie komentuję. A kiedy nie komentuję, a napiszę coś u siebie - ja również dostaję mało komentarzy. Piszę o tym nie dlatego, że liczę, ile mam czytelników, że są mi potrzebne unikalne wejścia, bo nie zwracam uwagi na licznik wejść. Chodzi o to, że często pojawia się zasada wzajemności typu: "jesteś u mnie, to ja będę u Ciebie". Dokładnie tak jest: jak nie komentuję, to nie jestem komentowana. I nie chodzi mi o komentarz "o mniam, mniam, zaśliniłam monitor", tylko komentarz odnoszący się konkretniej do spostrzeżeń na temat dania, wykonania, lub własnych obserwacji, komentarz, który jest bardziej osobisty lub towarzyski niż masowy. Często mi ich teraz brakuje...

      Usuń
    2. Agnieszko ja nie wchodzę na Twój blog po barszcz tylko poczytać co u Ciebie słychać :) Durszlak? Zapomniałam, że istnieje ...

      Usuń
    3. Oczko - jak to dobrze ubrałaś w słowa!

      Usuń
  22. Poniewaz padam na pysk, powiem krotko: BRAWO!! chociaz szkoda Galangala ;)

    OdpowiedzUsuń
  23. Przeczytałam właśnie wpis i wszystkie komentarze i powiem Ci Ewo, że mam dokładnie tak jak Ty, chciałabym rzucić bloga .. ale podjęłam decyzję jeszcze nie teraz, jeszcze chwilę, ale coraz bardziej ( co mnie bardzo cieszy ) traktuję go jak pamiętnik z domowymi różnymi przepisami. Fakt, jak znajdę jakiś przepis i mi odpowiada to go testuję i umieszczam. Tak, jest z kanapką ostatnią .. zdjęcie zrobione w sekundę, szybko, bo kanapka zaczęła znikać..dałam żeby o niej pamiętać na przyszłość jakby co :) Koniec z szaleństwami konkursowymi, z zakasaniem rękawów o świcie .. nastał czas spokoju i relaksu jeśli chodzi o bloga, bo ileż można pisać o makaronie i rosole ;) buziaki ! pozdrawiam ulcik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rosół z makaronem z dobrą opowieścią poproszę!

      Usuń
  24. Czytając to, co napisałyście, poczułam się jak jakiś odmieniec...
    Pisanie blogu zaczynałam wtedy, kiedy większość z Was, w lutym minie 5 lat. I jeszcze mi się nie znudziło, nadal lubię robić zdjęcia i umieszczać przepisy na blogu. Nie lubię się rozpisywać o rodzinie, czy swoich przemyśleniach i refleksjach. Dla mnie blog to zbiór przepisów. Po prostu. I miejsce, dzięki któremu mogę zarobić, dlatego zamieszczam też wpisy sponsorowane. I czuję się doceniona tym, że są firmy zainteresowane współpracą ze mną. Jako mama wychowująca dzieci i nie pracująca poza domem znalazłam swoje miejsce w sieci i możliwość dołożenia swoich "paru groszy" do domowego budżetu. I dobrze mi z tym.

    Widzę, że blogosfera kulinarna bardzo się zmieniła, od kiedy liczbę blogów można liczyć w tysiącach. Nie ma tej szczególnej więzi, którą odczuwałam na początku, komentarzy też jest jak na lekarstwo, większość ludzi wchodzi, bierze przepis i wychodzi bez słowa. Ale tak już przecież jest z książkami kucharskimi, a jako taką traktuję swój blog. Sama zresztą nie mam czasu na przeglądanie wielu blogów i zostawianie komentarzy, chociaż czasem się udaje i napiszę kilka słów. Nie odczuwam presji, żeby łapać światło, zdążyć zrobić zdjęcie - jak się uda to dobrze, jeśli nie, to zrobię następnego dnia (jeśli coś zostanie), albo kiedyś wrócę do danego przepisu. To, że inni robią ładniejsze zdjęcia też mnie nie dołuje, bo ja robię po swojemu i staram się jak mogę, żeby były jak najbardziej estetyczne. Czasem się uda, a czasem nie, ale i tak je publikuję. Bo są moje. Po prostu.

    Najważniejsze, żeby każdy odnalazł swój sposób na blog :)

    Pozdrawiam serdecznie!


    OdpowiedzUsuń
  25. Ewo! to zupełnie niezwykłe, ale Tobie udało się ubrać w słowa to, co mi chodzi po głowie/sercu od ponad roku - dokładnie to co chciałbym napisać moim czytelnikom - żeby wyjaśnić jakoś to, że olive&flour wygląda na prawie wymarły.
    Ja nie zamknąłem definitywnie bloga - mam nadzieję wracać tam od czasu do czasu - ale właśnie na tej zasadzie jak twoje "kulinarne powroty" na AD.

    Jeszcze jedno mnie wzruszyło/poruszyło - że w komentarzach widzę praktycznie samą "starą gwardię" - ludzi, którzy blogowanie kulinarne zaczęli jeszcze zanim to stało się modne - kilka lat temu, kiedy sam znałem wasze blogi bardzo dokładnie - bo była ich też taka liczba, że byłem ją w stanie ogarnąć - mówiąc wprost - tych, którzy na pisaniu o kulinariach zjedli już zęby... fajnie, że to Wy komentujecie ten temat, bo z każdego komentarza można się na prawdę dużo nauczyć. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę! Kogo my tu mamy :) No kopę lat! ;)

      Usuń
    2. No to nam się zrobił zlot 'starej gwardii', mnie to strasznie wzrusza, miękka jestem jak choroba, nie spodziewałam się tego. Właściwie, to spodziewałam się, że ten wpis przejdzie niezauważony w blogosferze.
      Powiem Wam co mnie do niego skłoniło. W Święta zadzwonił do mnie przyjaciel z dawnych lat, ktoś z kim mam kontakt raz do roku, ale ktoś kto jest tam gdzieś w świecie i życzy mi dobrze. Powiedział mi, że zszokowało go to, że nie prowadzę już bloga kulinarnego. Nie reklamowałam się agresywnie z AD na FB, więc się nie zorientował ...
      Stwierdziłam, że starym znajomym i rodzinie w dalekich krajach należy się kilka słów wyjaśnienia.
      To, że odezwali się starzy blogowi znajomi jest dla mnie czymś wielkim.
      Hej! Wciąż tam jesteście i czujecie tak jak ja!

      Usuń
    3. Jejku, może nie jestem z aż tak starej gwardii, choć zaraz stukną mi 3 lata, to uśmiecham się czytając te wszystkie wypowiedzi i z każdym z Was czuję się związana:)

      Usuń
  26. W takim razie Edytko twój blog to jest Twoja praca, twoje źródło dochodu, masz kontrahentów, masz terminy, etc - nie odwalasz fuszerki, wkładasz serce w to co robisz.
    Nie jesteś wcale po żadnej drugiej stronie barykady! Ja tu z nikim nie wojuję!

    Przez to jednak, że dla Ciebie to jest praca inaczej na to patrzysz. Dla nas to jest/było hobby, coś co się robi jeśli ma się na to czas. To nie inna strona barykady tylko po prostu inna perspektywa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zgodzę się z Tobą, bo blog byłby dla mnie pracą wtedy, gdy pojawiałyby się na nim wyłącznie wpisy sponsorowane, a tak nie jest. To, że od czasu do czasu uda mi się otrzymać wynagrodzenie za to co lubię i czym się pasjonuję, nie wyklucza mnie z grona osób, które blogi piszą dla przyjemności, bo dla mnie gotowanie, fotografowanie i opisywanie tego na blogu było, jest i będzie (mam nadzieję) przyjemnością.

      Widzę jednak podział, jaki się tworzy niestety. Blogerzy zaczynają się dzielić na tych, którzy na blogach zarabiają i tych, którzy or reklam się wzbraniają. I jedni od drugich czują się lepsi i nawzajem się krytykują. Szkoda, nie tak powinno być...

      Już wynoszę się z Twojego podwórka, żeby dalej nie sprowadzać dyskusji na niezamierzone przez Ciebie tory.

      Była członkini "starej gwardii" ;)

      Usuń
    2. Edyto - dla mnie nie jesteś "byłą" członkinią starej gwardii - zawsze nią będziesz, a twój blog ma po prostu dużą wartość. Ja osobiście strasznie się cieszę, że ta wartość może być jeszcze wspierana materialnie. Z resztą nie dzielę blogów na te które mają reklamy i te które ich nie mają - sam nawet mam u siebie adsensa - chociaż nigdy jeszcze nic mi z niego nie skapnęło [i pewnie prędko nie osiągnę progu minimalnego do wypłaty]. Dla mnie to sama radość, kiedy widzę, że blogi mogą przynosić zysk tym, którzy po prostu blogowanie i kulinaria kochają.

      I z resztą myślę, że nie o presję wywołaną reklamami, lub ich posiadaniem Ewie chodziło, ale o pewną odpowiedzialność przed czytelnikami - dla jednych - tak jak dla Ciebie - ta "presja" działa motywująco - dla innych jest męcząca. Jesteśmy różni i to jest świetne!

      ps. dzięki,że od prawie 5 lat możemy siadać wspólnie przy Twoim kuchennym stole :)

      Usuń
    3. Edyto, tu absolutnie nie chodzi przeciez o podzial na 'lepszych' czy 'gorszych'! Tylko o jakosc tego, co proponuje sie czytelnikom. Ja osobiscie nie mam ochoty czytac o margarynie, bulionie Knorra czy nowym katalogu Ikei, wiec sobie 'odpuszczam' takie wpisy. Nie lubie tez tysiaca migajacych mi na ekranie reklam, ale to w kazdej sytuacji, a nie tylko na kulinarnych blogach :) Ale kazdy z nas ma prawo robic to, co lubi i tak jak lubi. Kropka :)

      Usuń
  27. Edytko zupełnie źle odczytałaś to co napisałam - to było pozytywne, bo wydawało mi się, że odróżnia coś do czego się serio i z sercem podchodzi - tak jak to robisz, od nachalnego komercjalizmu.

    Znam i lubię Twojego bloga od lat, nie zakwalifikowałabym go do blogów komercyjnych, dlatego, że pasję u Ciebie po prostu widać. Mogę się podpisać pod tym co napisał Michał bo właśnie o to mi chodziło.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, wlasnie - Ewa swietnie to ujela : nachalny komercjalizm. A ze na blogu mozna / chce sie zarabiac, to przeciez calkiem normalne. Tylko trzeba wszystko robic 'z glowa' :)

      Usuń
  28. Kochane, to ja coś zaproponuję, dobrze? Wszystko wskazuje na to, że tego, czego naprawdę chcemy to powrót do kameralności, w której się znamy, lubimy ze sobą rozmawiać, nie ścigamy się na żadnym polu. To czemu do tego nie wrócimy?!
    Poszukajmy jakiejś platformy kontaktów tylko dla nas, takiej, do której nowe blogi będą dołączały TYLKO z polecenia kogoś, kto już na niej jest. Kto powiedział, że musimy ogarniać całą kulinarną blogosferę? I tak jej nie ogarniamy i nigdy nie ogarniałyśmy, bo ograniczałyśmy się głównie (choć nie do końca) do blogów polskojęzycznych. To teraz ograniczmy się tylko do blogów, które lubimy, cenimy, które nas inspirują, a nie dołują.
    Może po prostu wróćmy do korzeni i poszukajmy miejsca dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I Kochani oczywiście też... ale ciii.... TŻ patrzy ;)

      Usuń
    2. To Ty się kobieto przecież na tym znasz! Twórz!

      Usuń
  29. Świetnie napisane.Bardzo szanuję szczerość i decyzję:)))Będę tu zaglądać:))))POzdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  30. Z zaciekawieniem przeczytałam Twój tekst, sama prowadzę blog ponad 3 lata i wspominam jak to było na początku, na pewno dużo bardziej na luzie, nie było czuć takiej ogólnie panującej napinki i parcia - kto ma więcej wejść, fanów, konkursów itd. Samą zaczęło mnie trochę już to wszystko męczyć, choć lubię prowadzić blog i dzielić się fajnymi przepisami na coś co mi smakuje i cieszę się gdy dzięki blogowi mogę wspomóc budżet domowy tak jak Edyta będąc mamą pracującą dorywczo. W pewnym momencie chciałam ulec temu pędowi ale jeśli kosztem miałby być prywatny ekshibicjonizm (bo z tego co zauważyłam żeby zdobyć popularność trzeba koniecznie w każdym wpisie dodać swoją fotkę itp, lub robić wpisy codziennie) stwierdziłam, że nie warto. Mój blog ma swoje grono czytelników, może nie jest wielkie ale miło mi gdy ktoś do mnie wraca.

    OdpowiedzUsuń
  31. Zauberi, dziękuję za ten komentarz. Historia polskiego blogowania kulinarnego przypomina mi grupowy spacer który przerodził się stopniowo w wyścig. Ludzie widzą, że biegnie grupa i się do niej dołączają by biec z nimi. Ja tam wolę z tyłu, spacerkiem. Widzę, że nie tylko ja.

    OdpowiedzUsuń
  32. Stanowczo nie tylko Ty, myślę, że środowisko coraz bardziej dzieli się na tych spacerujących/celebrujących i biegnących na oślep

    OdpowiedzUsuń
  33. Przeczytałam z opóźnieniem, bo i sporadycznie zaglądam w miejsca, gdzie jeszcze nie tak dawno byłam częstym gościem... Jak bardzo jest mi bliskie to, co napisałaś. Rok temu poczułam dokładnie to samo. Knedlik umarł śmiercią nagłą, aczkolwiek naturalną. Poczułam się wolna, nie traktuję już obiadu jako obiektu do fotografowania, a cieszę się smakiem. Widzę tutaj starych kulinarnych znajomych, którzy myślą podobnie. Może rzeczywiście coś w tym jest, że 5 lat z obiektywem w talerzu to za dużo. Ja czułam przesyt, w pewnym momencie przestałam ogarniać kulinarną blogosferę, chociaż bardzo dawno temu sama ją tworzyłam... W pewnym momencie próbowałam nadążyć, ale po prostu się nie udało. Z perspektywy czasu myślę, że może to i dobrze ;)
    Pozdrawiam serdecznie, Mysza Klapsiara

    OdpowiedzUsuń
  34. Z wielką przyjemnością wróciłam do tego wpisu. I często wracam w myślach. Wciąż prowadzę bloga, uczestniczę w akcjach reklamowych, wciąż się wkurzam i spinam o kradzieże zdjęć. Nawet mnie posądzono o kradzież ;) Ale żeby nie zgubić sensu blogowania, myślę o tym, że to ma być coś, co ma mi sprawiać przyjemność. Jeżeli nie sprawia, to trzeba odpuścić na chwilę. Jeżeli zaczyna mi zabierać zbyt wiele czasu, odpuszczam i przypominam sobie, jak trafnie zebrałaś i opisałaś swoje spostrzeżenia. Zwalniam, żeby nie biec.
    Mocno ściskam!

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło jeśli zechcecie zostawić po sobie kilka słów

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...