czwartek, 24 kwietnia 2014

Dieta.


Nie jestem lekarzem, ani dietetykiem, wszystko co tu piszę jest wypadkową własnego doświadczenia i tego co przeczytałam/obejrzałam. Proszę podejdźcie do tego odpowiednio.


To kłamliwy tytuł, nie ma żadnej diety. Diety nie działają. Nie znam nikogo kto schudłby trwale stosując czasowo ograniczoną dietę. Nie znam też nikogo z nadwagą komu udałoby się zrzucić wagę na siłowni. Owszem, kilku szczupłym osobom, które znam udało się tam poprawić rzeźbę. Ale schudnąć 20 kg? Znam natomiast bardzo dużo puszystych osób kręcących się po różnych kółkach odchudzających, wypluwających sobie serce na bootcampach by potem z depresji i żalu utonąć w paczce czipsów i własnych łzach przed telewizorem. Znam chudziachów niemożliwych obżerających się codziennie czekoladą i domowym ciastem i grubasów najpulchniejszych żyjących na głodowych racjach. Znam bardzo dużo niedożywionych, otyłych ludzi. Podejrzewam, że większość otyłych ludzi, których znam jest niedożywiona.

Sama systematycznie i bardzo powoli przybierałam na wadze odżywiając się w dosyć racjonalny sposób. Nie jadłam słodyczy, ani fast foodów. Jadłam jedzenie gotowane w domu, zwracałam baczną uwagę na to co jest i czego nie ma na etykietach. Jadłam stosunkowo mało. I wciąż powoli tyłam.
Dlaczego???

Na początku lata pojechaliśmy do Portugalii. Pierwszego dnia na śniadaniu w hotelowej restauracji patrzyłam jak mój szczupły mąż ładuje sobie na talerz słodkie bułki i wszystkie te rzeczy, których ja nie jadałam bo przecież tuczące. Powiedziałam sobie dość. Nie można wciąż tak obsesyjnie myśleć o wadze. Trzeba jeść normalnie i w końcu zaakceptować siebie z tym parę kilo więcej. Tak się zaakceptowałam i wyluzowałam, że jadłam to co on, chociaż może nie tyle co on. To samo zrobiłam podczas późniejszego pobytu w Polsce. Efekt był opłakany. Pod koniec wakacji ważyłam ładne parę kilo więcej niż przed. Tylko usiąść i płakać.

Wtedy wpadło mi w ręce kilka tekstów, które naprowadziły mnie na to co okazało się być dla mnie właściwym tropem. W pierwszym tygodniu września zmieniłam swoją dietę. Nie, nie przeszłam na tymczasową dietę, zmieniłam sposób odżywiania, na zawsze. Na początku chudłam systematycznie pół kilograma tygodniowo, później, kiedy byłam już coraz bliżej tego co uważam za wagę dla siebie optymalną (nie wymarzoną) wszystko zwolniło i się ustabilizowało. Co w sumie jest dobrym znakiem, bo przecież nie o to chodzi żeby chudnąc w nieskończoność. Wygląd anorektyczki nie jest celem, celem jest zdrowy wygląd i równowaga. Od września do dzisiaj schudłam12 i pół kilograma.

Trzy paragrafy za mną a tu ani słowa o tym co i jak, a jeśli to czytacie to jest to rzecz, która pewnie interesuje was najbardziej. Jednak nie spodziewajcie się jadłospisu, bardziej niż jadłospis ważniejsze jest zrozumienie tego dlaczego się tyje/nie chudnie. A to może najlepiej zrobić w podpunktach, co? Muszę jednak zrobić to z mojego osobistego punktu widzenia, bo to o czym musicie pamiętać czytając je to to, że KAŻDY CZŁOWIEK JEST INNY. 

1. W końcu zrozumiałam, że liczenie kalorii nie ma sensu. To nie jest prawda, że kaloria to kaloria. Kaloria z pączka nie równa się kalorii z marchewki. Nie i już. Przez lata słyszałam, że tyje się dlatego, że zjada się więcej kalorii niż się spala, to co zostaje niespalone zamienia się w tłuszcz. To jest kłamstwo, które wpędziło współczesne społeczeństwo w kaloryczną histerię. Czy jeśli zjem 500 dodatkowych kalorii w postaci warzyw to moje ciało potraktuje je tak samo jak 500 kalorii pochodzących z francuskich rogalików? Nie będzie miało znaczenia to jak szybko te kalorie trafią do komórek? ile tych kalorii tam w końcu w procesie trawienia trafi? jakimi składnikami odżywczymi są poparte? Na każdego będzie to 500 kcal miało taki sam efekt? Nasze ciało nie działa na matematycznych zasadach. Kiedy byłam studentką potrafiłam sama na obiad zjeść paczkę makaronu, objadać się bułkami i czekoladą, a jednak byłam szczupła. Moja niezbyt szczupła siostra jadła o wiele mniej niż ja, a jednak nie była szczupła (sorry sis). Wcale nie miałam więcej ruchu od niej ani lepszej diety. Nasze ciała po prostu radziły sobie z jedzeniem inaczej. Kalorycznie jadłam o wiele więcej, ale moje ciało z tymi kaloriami radziło sobie o wiele lepiej niż jej ciało z mniejszą ilością kalorii. Jaki jest więc jest sens liczenia kalorii skoro ich liczenie w niczym nie pomaga?

2. Największym wrogiem kogoś kto się odchudza jest głód. W samolocie w drodze do domu z wakacji zdarzyło mi się przeczytać artykuł w pewnym popularno naukowym czasopiśmie o tym jak nasz mózg reaguje na głód. Nie mam go już i nie jestem w stanie nic mądrego tu przytoczyć, ale pamiętam, że mnie powalił. Zapamiętałam to, że mózg odczuwa głód (głodzenie się, a nie głód przed posiłkiem) jako ogromny stres. Mózg osoby otyłej głodzącej się odczuwa taki sam stres jak mózg osoby niedożywionej, której grozi śmierć głodowa. Co więcej mózg z obawy przed brakiem pożywienia dla siebie samego (głównie tłuszczy, jeśli nie są one regularnie dostarczane) stymuluje magazynowanie tłuszczu w brzuchu (tzw. brzuch kortyzolowy, wynikający z tego, że mózg kiedy odczuwa jakikolwiek stres- nie tylko z powodu głodu- stamtąd najpierw czerpie pokarm). Głodowanie oznacza stres, brak równowagi hormonalnej, apatię i zmęczenie i w żaden sposób nie pomaga, jeśli wręcz nie przeszkadza w tym żeby chudnąć. 

3. Skoro nasze ciało jest organizmem a nie jest maszynką do której wrzuca się kalorie jak monety do automatu; skoro zachodzą w nim procesy o których wiemy i takie o których wciąż nie wiemy to to ciało potrzebuje paliwa do tego by prawidłowo funkcjonować. Proces spalania tłuszczy nie polega na tym, że w każdej komóreczce jest postać z Było Sobie Życie, która łopatą szufluje tłuszcz do pieca. Do tego potrzebne są pewne składniki odżywcze, witaminy i mikroelementy, które ciału trzeba dostarczyć w postaci jedzenia. Żeby schudnąć musisz jeść dużo wartościowych dla organizmu rzeczy. Żeby schudnąć musiałam zacząć jeść. Musiałam zacząć jeść, ale oczywiste było, że inaczej. 

4. Oczywiste wydało mi się też to, że moje ciało w pewnym momencie przestało funkcjonować prawidłowo. Czasy kiedy bez problemu radziło sobie z tonami jedzenia i byłam szczupła minęły, moje ciało przestało sobie radzić z o wiele mniejszymi porcjami. Coś w środku było nie tak. Z jakiegoś powodu utraciło swoją równowagę. Jedną z książek którą przeczytałam była książka John'a Briffa Escape the Diet Trap (w dosłownym tłumaczeniu: ucieknij z pułapki diet), która  jako przyczynę braku sukcesu w odchudzaniu i ciągłego tycia podaje insulinoodporność.
Sam proces jest trochę złożony i bardzo chemiczny, kiedy czytam jego opis to go rozumiem, ale tak żeby własnymi słowami tu napisać, bez przepisywania to nie.  W uproszczeniu rozumiem go tak: insulina, oprócz tego, że przekazuje glukozę z krwi do komórek powoduje uaktywnienie enzymów odpowiedzialnych na odkładanie się tłuszczu. Normalnie funkcjonujący, zdrowy, dobrze odżywiony organizm sobie z tym radzi. Tu odłoży, tu spali, zachowa równowagę.
Jednak może zdarzyć się tak, że w wyniku złej, zbyt bogatej w węglowodany diety ta równowaga zostanie zachwiana. Jeśli stale jemy pokarmy znacznie podnoszące poziom cukru we krwi to nie dość, że nasze ciało musi stale podrukować dużo insuliny (przez co rośnie powłoka tłuszczowa) to jej częsta intensywna aktywność sprawia, że komórki stają się na nią odporne i ciało musi jej wyprodukować jeszcze więcej by komórki w końcu ją rozpoznały. Cukier wówczas gwałtownie spada, co powoduje, że aż trzęsiemy się z głodu i pochłaniamy kolejną wysoko węglowodanową porcję po to żeby przestać się trząść. Ciało dostaje porcję cukru, uwalnia insulinę, dużo insuliny i tak ciągle. To zamknięte koło powoduje tycie i ma negatywny wpływ na pracę mózgu, koncentrację i samopoczucie. To też równia pochyła do cukrzycy. Mój dziadek miał cukrzycę drugiego typu i sama miałam cukrzycę w ciąży. Gdybym mieszkała w Polsce poszłabym na badania, tu nie miałam takiej możliwości bez przechodzenia cyrku. Zrobiłam sobie więc krótki test objawowy. Zacytuję go tu (Z książki Natural Power Foods Catherine Bailey), w moim tłumaczeniu.

 Na liście poniżej zaznacz te symptomy i nawyki, które dotyczą ciebie na co dzień:

zmęczenie
drażliwość/przyćmiony umysł
apetyt na słodkości, słodkie napoje i węglowodany
potrzeba kofeiny i/lub papierosa
potrzeba ciągłego podjadania
chwile słabszego nastroju/koncentracji/pamięci
trudności w podejmowaniu decyzji
zawroty głowy/omdlenia/trzęsienie się z głodu
pocenie się bez przyczyny
problemy z zaśnięciem/budzenie się w nocy
bóle głowy/palpitacje
regularne pomijanie śniadania lub innego posiłku
zmiany nastroju
problemy ze wstawaniem
utrata  energii

Według autorki zaznaczenie choćby sześciu z powyższych może świadczyć o insulinoodporności. Ja zaznaczyłam wszystkie. Ciężko mi było uwierzyć, że te wszystkie moje 'problemy' mogły wynikać z nieprawidłowej diety. Okazało się, że mogły. Po tylu miesiącach jedzenia inaczej zaznaczyłabym może jedną rzecz.

5.Na czym polega to moje nowe jedzenie?

-Zmniejszyłam bardzo ilość zjadanych przeze mnie węglowodanów (oj, węglowodany są obecne też w warzywach, wiecie, że chodzi mi o chleb, makaron, ryż, itp.). Prawda jest taka, że moje ciało nie potrzebuje ich tak dużo jak ich dostawał, a tym bardziej nie aż taki ogrom jak zaleca NHS (brytyjska służba zdrowia). Nie leżą u podstawy mojej piramidy żywienia- tam znajdują się warzywa. W praktyce oznacza to dla mnie obcięcie węglowodanów do jednej porcji dziennie, którą jem do obiadu. Staram się żeby były różnorodne, a nie ryż, makaron i ziemniaki w kółko. Właściwie nie jem chleba, zaskakująco łatwo przyszło mi zrezygnowanie z niego, a jego odstawienie miało natychmiastowe pozytywne skutki. Widzicie, ja co wieczór wyglądałam jak kobieta w zaawansowanej ciąży i nie zdawałam sobie sprawy z tego, że winnym mego odmiennego stanu jest chleb. Skończył się chleb, skończyła się urojona ciąża. Podobnych reakcji nie mam po domowym chlebie/pizzy, ale nie mogłam piec chleba w piekarniku, który właśnie w przeddzień świąt dokończył żywota. Teraz mogę go piec więc może będę go jadła, ale raz dziennie i jedną porcję.
- Jem dużo warzyw. Codziennie na lunch biorę do pracy sałatkę. Raz taką, raz owaką, ale codziennie ją jem. Podczas obiadu staram się aby to właśnie warzywa pokrywały większość mojego talerza. Dbam o rozmaitość.
 - Jeśli chodzi o owoce to staram się z nimi nie przesadzać. Jem dwie, trzy porcje dziennie. Nie piję soków owocowych.
- Piję przede wszystkim wodę i zieloną herbatę. Od kawy zaczynam dzień, ale piję tylko jedną. Czarna herbata ostatnio nie przechodzi mi przez gardło, jak mam dość zielonej to piję owocowe lub ziołowe napary. Jeśli chodzi o alkohol, to w sumie piję tylko czerwone wino. Od białego i piwa puchnę!
-Nie unikam tłuszczu. Nigdy nie kupuję niczego z jego obniżoną zawartością. Używam masło, oliwę z oliwek, inne tłoczone na zimno oliwy (do sałatek), smażę na smalcu i maśle klarowanym. Nigdy nie stosuję olejów ratyfikowanych i margaryn.
- Przez to, że nie jem chleba jem o wiele mniej serów twardych i wędlin. Właściwie to z wędlin jadam tylko szynki typu Parma i Serrano jako dodatek do sałatek. To samo jest z serami, chociaż czasem podkradnę plasterek z lodówki to sery jem głównie owcze i kozie w sałatkach. Z nabiału jem także masło i jogurt grecki (na śniadanie z owocami i prażonym siemieniem lnianym na przykład), do mojej porannej kawy dodaję chlapkę mleka. Czasem do gotowania dodaję kapkę śmietany. Twaróg też się zdarza.
- Jako przekąski jem orzechy, migdały i nasiona. Oraz ... czekoladę. Chociaż to ostatnie może zdziwić, to muszę dodać, że nie często i tylko 85%.
- Mięsa jem różne, chociaż o to żebyśmy jedli więcej ryb toczę boje, Ciężki temat.
-Jajka? O tak!

Nie jem: fast foodów, słodyczy (poza ciemną czekoladą i od czasu do czasu małej porcji domowego ciasta), rzeczy wysoko przetworzonych, gotowych posiłków ze sklepu.

Czy ćwiczę? Nie. Nie żebym była z tego dumna, uważam, że ruch jest niezbędny dla zdrowia, ale nie oznacza on uprawiania sportów wyczynowych. Pójście z dziećmi na plażę, pogranie w piłkę, przechadzka po górach czy praca w ogrodzie wystarczą. Lubię się ruszać, ale jestem zwierzęciem ciepłolubnym i w zimowe dni było mi ciężko wystawić głowę za drzwi. Brak dobrych nawyków, niestety. Gdyby mnie mąż nie ciągał po okolicy to kiepsko by u mnie z ruchem było. Chociaż teraz kiedy jestem o wiele szczuplejsza jest mi o wiele łatwiej wyjść z domu, założyć biegówki i pościgac się z dziećmi po wydmach. Nie dźwigam ze sobą kilogramów nadbagażu.

Nie jestem w stanie przekazać wszystkiego w jednym wpisie, bo jest tyle aspektów 'diety' tego co i dlaczego i kiedy, że nie bardzo potrafię zorganizować je w postaci wpisu.

Pomimo, że jest to długi wpis to jednak jest to skrót telegraficzny. Pozwolę sobie podopisywać mnóstwo PSów w miarę jak mi będą myśli do głowy przychodziły.  
   


     

12 komentarzy:

  1. Jestem zdesperowana zrzucić conajmniej 15 kilo, tak wiele ludzi potwierdza ze najlepsza jest zdrowa zbilansowana i racjonalne dieta i aktywność.fizyczna gorzej bo człowiek jest taki niecierpliwy i chciałaby w dwa tygodnie pozbyć się tego co odkładał latami i te pół kilo tygodniowo to mało! Ale w głębi duszy wiemy ze lepiej tracić powoli i stabilnie bo wtedy są większe szanse na utrzymanie efektów. Ja na razie 3 dni postu poświątecznego bo się Przejadłam najzwyczajniej w.świecie...pazernosc ludzka nie zna granic ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety lepiej powoli, ale też ekonomiczniej, wyobraź sobie, że chudniesz 15 kg w miesiąc i z dnia na dzień musisz wymienić garderobę ;) A co z nadmiarami sflaczałej, jeszcze nie wsiorbniętej skóry? Powoli naprawdę lepiej ;)

      Usuń
  2. Super Ewa, ze napisalas. To jest zachecajace, zgadzam sie ze wszystkim. Pisz co ci wpadnie bo to bomaga - zmiana myslenia to podstawa.Anetka.K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anetko, z całą pewnością zmiana myślenia jest podstawą! Będę dopisywała na pewno.

      Usuń
  3. Aaaaaa, jestem sławna ( nie mylić - ze Sławna:-), piszą o mnie!
    To widzę, że intuicyjnie dobrym tropem podążam:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chociaż... kłamstwem jest mówić, że "intuicyjnie". O insulinooporności trabią od dawna to tu, to tam. O chlebie, o tym, że nie można się głodzić, że organizma sapala podczas diet nie to co byśmy chciały, że trzeba regularnie i na zawsze.... człowiek chłonie mimowolnie:-) Sis, jestem z Ciebie dumna, teraz Ty mnie wspieraj:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Swietny wpis, pod którym sie podpisuje prawie w 100% :) Dlaczego prawie? Bo w sumie Twoja dieta, jest taka jak moja, przepisana przez moja madra pania doktor, otwarta na wiedze z innych nauk niz medycyna konwecjonalna. Dzieki niej unikam glutenu i produktów mlecznych i jestem przekonana, ze glównie to sprawilo, ze zrzucilam latwo siedem kg bez zbednich umartwien. Tak, jak opisujesz, ja równiez czulam sie jak w zaawansowanej ciazy, gdy jadlam produkty z glutenem. Poprawily sie tez moje wyniki na tarczyce.
    Tak, jak piszesz, kazdy przypadek jest indywidualny, musimy wsluchac sie w nasze cialo, nauczyc sie je obserwowac i wylapac te niuanse w zmianach. Ostatnio wysluchalam audycji na temat diety pani Grazyny Dobron, i tam równiez podkreslano, jak wazne sa nasze emocje, ze z nimi trzeba sie równiez oswoic, poznac, rozwiazac problemy, co niezawodnie poprowadzi nas do równowagi równiez w sposobie naszego odzywiania.Podaje link zainteresowanym: http://www.polskieradio.pl/9/304/Artykul/1099634,Chcesz-schudnac-Nie-odmawiaj-sobie-deseru
    Pozdrawiam serdecznie AniaPP

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny wpis! Bardzo mądry, a najważniejsze, że empiryczny. Odbierasz mi robotę ;)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło jeśli zechcecie zostawić po sobie kilka słów

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...