Kiedy kupowaliśmy meble do sypialni bardzo się cieszyłam, że będę miała toaletkę. Szuflady i szufladki, piękne lustro. Może tych szuflad trochę za dużo na stan posiadanych kosmetyków, ale przecież szuflady zawsze się przydadzą. Toaletka przestała być toaletką jak tylko została wniesiona do sypialni. Jedyne miejsce w którym można było ją postawić było pod oknem. Lustro toaletki zasłaniało i widok i światło. Samo więc lustro powędrowało na komodę, a toaletka automatycznie stała się biurkiem. Potrzebowałam biurka o wiele bardziej niż toaletki. Biurko to mój ulubiony mebel. Do szuflad biurka to ja mam co wsadzić. Biurko to mebel za którym tęskniłam najbardziej kiedy go przez kilka lat nie miałam. Jest to najbardziej prywatny ze wszystkich mebli. Mogę dzielić łóżko, biurka nie.
Ale biurko w zamierzeniu było toaletką i jak to bywa w przypadku toaletek, przyszło wraz z tapicerowanym stołkiem: miękkim i niskim siedziskiem. Tak żeby przysiąść na chwilę i zrobić makijaż (przy małym lusterku!) to jest ok. Ale jeśli się godzinami ślęczy przy maszynie, albo się dłubie biżuterię, albo pisze, albo odrabia 'lekcje' to to już nie. Przez to, że fajnie i miękko i nisko człowiek nie czuje jak daje po kręgosłupie dopóki nie wstanie.
Potrzeba krzesła była od dawna, ale jakoś nie napotkałam takiego, które by mi się podobało i było odpowiednie i pasowałoby do reszty. Może też nie rozglądałam się za nim tak porządnie.
W zeszłym tygodniu poszłam z dziećmi kupić nowe mundurki do szkoły. Pomiędzy parkingiem a sklepem z mundurkami stało krzesło. Nie stało sobie tak o. Stało przed sklepem dobroczynnym podtrzymując skrzynkę z dvd, między Ikeowym bujakiem i zdezelowanym krzesłem obrotowym. Za całe £5 można było stać się właścicielem któregokolwiek. Przystanęłam i pomyślałam głośno, że może by tak je kupić i pomalować. Moje dzieci, które mają powyżej dziurek w nosie moich pomyślanych głośno projektów, które nigdy nie zostają zrealizowane, przystanęły i powiedziały : to je po prostu kup. Kupiłam w drodze powrotnej. Takie było:
Trochę zmęczone, miejscami podziurkowane, brakuje mu kawałeczka tylnej nogi, w dwóch miejscach jest lekko pęknięte. Ale jest solidne, pasuje pod biurko (ha! przyznam się, że przymierzyłam dopiero kiedy było odmalowane!) i ma odpowiednią wysokość. Przez krótką chwilę myślałam o otapicerowaniu go, ale mi przeszło kiedy sobie uprzytomniłam, że z moim tempem to może zabiorę się za nie przed Świętami jeśli mam je też obijać.
Kupiłam farbę Duluxa z serii Made by me w kolorze Pretty Peacock i zrobiłam tak jak w instrukcji stało. Nagimanstykowałam się, co mi na dobre wyszło, a krzesło po pomalowaniu wygląda prawie tak:
Prawie, bo kolor niestety, mimo pomocy Picassy ni jak nie wygląda jak w rzeczywistości. jest ciemniejszy i lekko bardziej zielony, bardziej kacze jajo. Po pomalowaniu trochę się przestraszyłam, że wygląda trochę zbyt shabby chic (nie mam nic przeciwko u kogoś w domu, ale nie u siebie), ale po przeniesieniu do sypialni przestał mi nim trącić. Przydałaby mu się poduszka. Już wiem, że musi być bardzo prosta by znowu nie było shabby.
Śliczny ten Twój nowy tron :)
OdpowiedzUsuńŁadny kolor po metamorfozie :)
OdpowiedzUsuńDzięki, ciut inny niż na zdjęciu, ale jestem z niego bardzo zadowolona :)
Usuńpiękne krzesło
OdpowiedzUsuńdzięki :)
UsuńFajna metamorfoza, krzesło jest takie że w zależności od dodatków może pasować do chyba każdego stylu, jak dasz podusię z koronką to faktycznie będzie shabby,
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, koronki będę unikała ;)
Usuń