Poprawiam sobie nastrój obfitością wolnego czasu. Halloweenowa przerwa semestralna - tydzień na robienie wielu rzeczy i nic nie robienie. Mogę sobie poleżeć i pobyczyć się, ale nie robię tego, jeszcze nie dzisiaj, może pod sam koniec gdy zacznę się frustrować, że byłam zbyt zajęta żeby odpocząć.
Dzisiaj z ogromną przyjemnością i zacięciem doprowadziłam kuchnię do stanu wysokiego połysku po to żeby ją potem kilka razy ufajdać z jeszcze większą pasją; udowodniłam sobie i swojemu dziecku przygotowującemu się do egzaminów wstępnych do następnej szkoły (już za dwa tygodnie, aaa!), że beznadziejna ze mnie nauczycielka matematyki; wyszperałam kilka bardzo starych i ciekawych polskich przepisów; podglądałam życie innych w internecie (zwykła ze mnie podglądaczka); przeżyłam prawie zawał serca gdy wielka ciężka komoda spadła na mojego synka (nic mu się nie stało, wszystkie trofea z marmurowymi podstawkami spadły tuż obok głowy a nie na); powygłupiałam się z tymi moimi małpiszonami; zrobiłam górę prania i parę zdjęć - fajdania kuchni, nie prania.
Mamo kup dynię. Będziecie jeść? Nie. Chyba że upieczesz chałkę.
Zamiast jednej chały upiekłam sześć długich cienkich warkoczy. Chciałam poeksperymentować sobie z różnymi posypkami.
Przepis podawałam kiedyś na Galangalu i odsyłam do niego jeśli macie ochotę zrobić sobie chałkę z dynią na świeżych drożdżach. Jeśli bardziej pasuje wam wersja szast-prast na drożdżach instant to polecam przepis poniżej.
Jedną niewielką dynię Butternut trzeba obrać (jeśli obieraczką to dwa razy), poddusić z minimalną ilością wody (dosłownie łyżka, tak aby nie była wodnista) lub upiec, potem zmiksować. Można czekać aż dynia ostygnie albo nie. Ja nie czekam - odmierzam 200 ml pure z dyni, rozpuszczam w niej 50 g masła i dodaję do tego 150 ml zimnego mleka, szczyptę soli i łychę brązowego cukru i mieszam aż się wszystko rozpuści i połączy - temperatura dyni jest wtedy ok. Płyn należy połączyć z 500 g mąki (lub ciut więcej, w zależności od tego jak wilgotna była dynia) i czubatą łyżeczką drożdży instant, potem trzeba ciasto wyrobić mikserem lub w maszynie do chleba do momentu aż będzie odstawało od ścianek naczynia i odstawić na około godzinę do wyrośnięcia.
Wyrośnięta ciasto należy jeszcze raz krótko wyrobić ręcznie tak aby wybić z niego powietrze, podzielić na sześć równych części i zapleść sześć warkoczy. Jak? Każdą z sześciu części trzeba dodatkowo podzielić na pięć mniejszych części, z których wszystkie trzeba zrolować w długie, cienkie, równej długości sznurki. Zlep końce pięciu sznurków, dwa połóż z jednej strony, a trzy z przeciwnej. Zacznij od tej strony po której masz trzy sznurki. Zewnętrzny przełóż na tą stronę gdzie masz dwa sznurki tak aby stał się najbardziej wewnętrznym z tej nowej trójki. Zewnętrzny z nowej trójki idzie na przeciwległą stronę i staje się najbardziej wewnętrznym sznurkiem nowej trójki. I tak dalej aż się skończą sznurki, resztki podłóż pod spód. Warkocze odstaw na pół godziny do ponownego wyrośnięcia.
Przed upieczeniem posmaruj warkocze roztrzepanym jajkiem i posyp czymś. Ja zrobiłam trzy rodzaje: z makiem, siemieniem lnianym i czarnym sezamem. Upiecz. Nie wiem ile piekłyby się w normalnym piekarniku, zgaduję, że około 20 min w 180 stopniach. Mój piekarnik jest jakiś szalony i pewnie wymaga wymiany - moje warkocze piekły się 10 min w 100 stopniach!
Najbardziej smakowała mi buła z siemieniem lnianym - takie podprażone na bułce jest wystrzałowe.
Dzięki moim dzieciom mogę mieć w tym roku wkład w Festiwal Dyni Bei :)
Powinnam jeszcze dodać, że chałka z dyni to nie jest jakieś egzotyczne danie, oryginalny przepis na ciasto (na Galangalu) pochodzi z Kuchni Polskiej Stanisława Bergera (1957r), to żeby zamiast upiec z niego bułki zrobić chałki to moja własna inwencja, chociaż żadna eureka. Podoba mi się idea rudych warkoczy. A wam?
Ewo! Przepiękne! Chyba nie widziałam piękniej zaplecionych warkoczy:)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
Dziękuję Anno-Mario! Aż się zarumieniłam ;)
OdpowiedzUsuńzdjecia...respect!
OdpowiedzUsuńDzięki Anonimowcze!
UsuńZdjęcia kuchenne na tym blogu są z zupełnie innego świata niż te, które pamiętam sprzed jakiegoś czasu z galangalu. Te tutaj są fantastyczne. Mają klimacik.
OdpowiedzUsuńMasz świetny nóż, bardzo mi się podoba. A dyni butternut na moim bazarze nigdzie nie widziałam.
I jeszcze a propos sprzątania kuchni: mój Mąż ostatnio wypucował mi kuchnię. Odkładając ostatnią ściereczkę na miejsce powiedział: "No, teraz możesz brudzić od nowa." :D
Olu: mówi się, że to człowiek robi zdjęcia a nie aparat ... a to mit, bo co prawda przez kilka lat pstrykania fotek na Galangala pstrykaczką czegoś się nauczyłam, ale myślę, że to co oglądasz tu jest bardziej zasługą zmiany aparatu niż rewolucji w moich umiejętnościach. Za komplement bardzo dziękuję.
OdpowiedzUsuńNóż to zwykły santoku, bardzo przydatne narzędzie, kiedyś używałam głównie chef's knife, ale odkąd mam santoku używam przede wszystkim jego.
Dobry mąż :)
Ewo,jakie one są piękne! Coś cudownego! Czy ja mogę jedną? Proszęęęę :)))
OdpowiedzUsuńŚciskam ciepło:*
Możesz i to całe naręcze ;) dziękuję!
OdpowiedzUsuń