sobota, 1 września 2012

Szkoła, telewizja i zupka chińska

disclaimer: ten wpis NIE dotyczy gotowych zupek chińskich






 Zwróciłam młynek do kawy kawie. Popijam i smakuje lekko indyjskimi przyprawami. Obiecuję uroczyście - no bo w końcu to pierwszy września i gdyby nie to, że sobota, od uroczystego przyrzekania byłoby gęsto - że do przypraw będę używała moździerza.
No uroczyście to może w Irlandii Północnej w ten dzień nigdy nie jest. To jest po prostu pierwszy dzień w szkole, bez żadnych apeli i ceregieli, ale na pewno emocji w powietrzu dużo. Moje dzieciaki też to przeżywają, a i ja też, mimo że szkoła to moja praca; moja dziecinka rozpoczyna ostatnią klasę podstawówki i już za dwa miesiące czekają nas egzaminy do następnej szkoły. Aaaaa! Szczerze panikuję.
Co ma zdjęcie zupki chińskiej (spokojnie, domowej) z tym wspólnego?
A ma. Wróciłam do szkoły we wtorek, tzn. we wtorek było szkolenie wyjazdowe, w środę i piątek byłam w koledżu, a w czwartek w podstawówce. Na szkolenie pojechałam za lekko ubrana, bo postanowiłam być optymistką; w koledżu znów się przeprowadzałam z pokoju do pokoju i troszkę nadźwigałam; w podstawówce zmarzłam na stojąco. Czy wy wiecie co to dla mnie oznacza zmarznąć na stojąco? Mogę marznąć na siedząco, najwyżej będę miała katar, ale na stojąco nie, bo to się kończy źle dla mojego kręgosłupa. Wczoraj rano łyknęłam końską dawkę środków przeciwbólowych, pomogły, ale wieczorem miałam już wątpliwości co mi można łyknąć. Łyknęłam porto na gorąco i poszłam do łóżka, a za mną powlekli się wszyscy, mimo wczesnej pory, stwierdzając, że sobie mecz obejrzą w łóżku, żeby mi nie było smutno samej.
Przez pierwszą połowę znudzona rozwiązywałam Jolkę, ale muszę powiedzieć, że przerwa była interesująca, dała do myślenia.
Widzicie, my jesteśmy beztelewizjorowcami. Oglądamy niektóre programy na iplayerze w internecie, ale szklany ekran nie jest punktem centralnym naszego salonu. Jestem w miarę na bieżąco z programami kulinarnymi i ogrodniczymi na BBC, ale o tym co się dzieje na polskich kanałach nie mam zielonego pojęcia chyba, że właśnie jestem na wakacjach w Polsce.
Ale widzicie w tym roku było Euro. Euro było wkrótce po naszej przeprowadzce, właśnie poznaliśmy naszych polskich sąsiadów i się złożyło tak, że mecze naszej reprezentacji oglądaliśmy u nich. Oglądając Euro (ja i piłka, ha ha) pierwszy raz mnie to uderzyło. Ostatni raz oglądałam polską telewizję rok wcześniej. Czy wiecie co się przez rok zmieniło? Reklamy! Nie pamiętam co było reklamowane rok temu, ale nie było tak monotematycznie: piwo i lekarstwa. Będąc później w Polsce zaobserwowałam, że piwa jakoś mniej niż leków. Wczorajszy mecz moja rodzinka oglądała przez jakiś polski kanał, w owej ciekawej przerwie poleciało tych reklam całkiem sporo. Jedna reklama piwa, jedna proszku do prania plus całe mnóstwo leków i suplementów na wszystko: potencję męską, żeńską, paznokcie, kości i prawie każdy element i funkcję ludzkiego ciała. O jej!
Mój mąż twierdzi, że to tylko dlatego, że koncerny farmaceutyczne mają kasę, a ja się upieram, że chodzi też o coś innego. Nie, nie chodzi mi o to, że koncerny farmaceutyczne trzymają władzę w Polsce i na świecie, ani inne teorie spiskowe. Myślę, że jest po prostu podatny grunt. Sama pewnie, gdybym jeszcze dwadzieścia razy zobaczyła reklamę tych pigułek na włosy to pomyślałabym, że z moimi jest coś nie tak. Jeśli chodzi o zdrowie i wygląd to człowiek przecież bardzo wrażliwy jest i nerwowy, a taka lub inna pigułeczka może zagłuszyć wyrzuty sumienia, że się źle odżywiamy i że mamy za mało ruchu. O gdyby pokazali reklamę pigułki na bóle kręgosłupa to bym była pierwsza w kolejce do apteki (pewnie pokazują, a ja nie trafiłam), ale przecież wiem doskonale, że to marznięcie na stojąco to taka tylko wymówka, że kiedy mam przebłyski i ćwiczę to żaden przeciąg mnie nie rusza.
Nie myślcie, że mam coś przeciwko lekarstwom, bynajmniej, uratowały mnie wczoraj i mogłam iść do pracy, zająć się dziećmi i ugotować obiad. Jednak nasuwa mi się taka myśl, że gdybyśmy tak zapytali ludzi o to co jest dobre na serce, paznokcie, skurcze w nogach, czy oczy usłyszelibyśmy nazwy preparatów i pewnie niewiele osób byłoby w stanie odnieść się do konkretnych elementów diety bądź aktywności fizycznej. Może się mylę.
Może się mylę, a może źle stawiam pytanie. Odwracam. Co dobrego jest w tym co jemy? Co dobrego w jabłku, a co w szczypiorku? Jakie zalety mają ziemniaki, a jakie pomidor? Oprócz oględnego "mają witaminy i jeszcze coś-tam" sama nie jestem w stanie na takie pytanie odpowiedzieć. A przecież interesuję się jedzeniem, a przecież karmię siebie i swoje dzieci, prowadziłam blog kulinarny przez trzy lata. Powinnam. Przyznam się, że chociaż skrupulatnie czytam etykiety, patrzę na zawartość cukrów, tłuszczy i soli, chociaż odrzucam produkty zawierające składniki z mojej czarnej listy (np. syrop glukozowo-fruktozowy, glutaminian sodu, aspartam, barwniki i jeszcze inne E), to tak naprawdę mało wiem o tym co w tym co kupuję/jem korzystnego jest dla zdrowia.
Kilka miesięcy temu (a może właśnie po Euro) kupiłam sobie książkę z której do tej pory mało korzystałam: Natural Wonderfoods wydawnictwa Duncan Baird Publishers, która przedstawia wybrane produkty od zdrowotnej strony: podaje witaminy i mikroelementy zawarte w pożywieniu, opisuje na co pozytywnie produkt (natury) działa i podaje kilka przepisów z użyciem. Przyglądam się więc składnikom, które wrzuciłam do mojej zupki chińskiej ze zdjęcia. Reedukuję się. Łał!
W zupie jest imbir. Imbir zawiera witaminy B3, B6, C, E, kwas foliowy, wapń, miedź, żelazo, magnez, fosfor, potas, selen, cynk, gingerol, fenol, olejki eteryczne. Według autorów przyspiesza detoksykację, wspomaga wydzielanie enzymów trawiennych, chroni układ trawienny przed przedwczesnym starzeniem się, pomaga wchłaniać składniki odżywcze, stymuluje trzustkę, obniża cholesterol, działa pozytywnie na układ odpornościowy, rozgrzewa, łagodzi, wzmaga potliwość (a to się w czasie gorączki przydaje), działa wykrztuśnie, no i oczywiście jest przeciwrakowy.
Czosnek. Mam wymieniać? B (1,3,5,6), C, biotyna, kwas foliowy, wapń, miedź, german, jodyna, mangan, żelazo, magnez, fosfor, potas, selen, siarka, cynk, aminokwasy, s-alkilocysteina, olejki eteryczne, białko, błonnik. Pomaga w walce z rakiem, wspomaga odchudzanie, tworzenie nowych komórek, działa korzystnie na skórę, włosy i paznokcie, wspomaga redukcję cellulitu, obniża poziom insuliny i cholesterolu we krwi, obniża ciśnienie, działa przeciwzapalnie, wspomaga system odpornościowy, pomaga w leczeniu nerek i pęcherza, zapobiega zatorom, itd, itp.
Cynamon. Cała lista mikroelementów i prozdrowotnych właściwości. Najbardziej podoba mi się to, że oddziałuje na mózg i na nastrój i stabilizuje poziom cukru zapobiegając nagłemu spadkowi po ćwiczeniach. Jest tego więcej...
A to dopiero początek, to tylko przyprawy. A gdzie marchewka, seler naciowy, mięso, nasiona kopru włoskiego i gwiazdki anyżu użyte do wywaru? A gdzie szczypiorek, szparagi i chili wrzucone na końcu? A gdzie makaron? Śledząc te wszystkie mikro spędziłabym tu cały dzień analizując skład jednego dania. Jest tego więcej niż mogłoby się wydawać, jest zdrowiej niż mogłoby się wydawać, może nie potrzeba mi pigułek na włosy.
Ostatni łyk zimnej kawy z posmakiem indyjskich przypraw.
 Ilości śladowe, ale jednak.



4 komentarze:

  1. miło się Ciebie czyta:)
    a w kwestii pytania profilowego..zależy od odbiorcy,mnie znacznie bardziej pociąga nutka tajemnicy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo chętnie sama miałabym taką książkę na swojej półce :)
    Piękna klamra kompozycyjna ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Moniko: ładnie dziękuję :) głos w sprawie doceniam bardzo, zwłaszcza że pierwszy :)
    Olu: dziękuję bardzo, się ładnie spięło, nie? Książkę polecam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie znalazłam w polskiej księgarni ową książkę... Trochę kosztuje, ale chyba się skuszę :D
    Inspirujesz mnie!

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło jeśli zechcecie zostawić po sobie kilka słów

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...