I marzec.
Jest całkiem wiosennie.
Wschodzą krokusy.
Ale nie tu.
Tu jeszcze nie ma ogrodów, ani kwiatków, jest tylko trawa i mnóstwo pyłu.
Tuż za naszym murkiem piętrzy się rusztowanie. O szóstej rano w poniedziałki budzi mnie podjeżdżająca betoniara. Praca wre. Ruch jak na marszałkowskiej. Ulicę pokrywa rdzawe, gliniaste błoto.
Pomimo, że toad in the hole (ropucha w dziurze) robiłam wiele razy i trochę to powiązanie nazwy i wyglądu dostrzegałam, to dopiero teraz widzę, że takie ropuchy - singielki upieczone w formie do muffinek prawdziwie wyglądają tak jak się nazywają. Ropuchy wychylające łebki z dziur w zastygłym błotku ...
Przepis podawałam kiedyś na Galangalu (siup). Kiełbaski do tych ropuszek kupowałam u miejscowego butchera (nie pasuje mi słowo rzeźnik do wyspiarskich butcherów, którzy chyba przechodzą jakiś specjalny kurs PR - Wyspiarze wiedzą o czym mówię) - były to kiełbaski z dodatkiem chilli, nie jest to ogólnie dostępny produkt, ale można go zastąpić jakimikolwiek innymi kiełbaskami.
Te były tylko lekko pikantne, niezbyt tłuste, więc do każdej dziury w formie dodałam ciut gęsiego smalcu. Niektóre ropuszki dostały plasterki pieczarek.
Te były tylko lekko pikantne, niezbyt tłuste, więc do każdej dziury w formie dodałam ciut gęsiego smalcu. Niektóre ropuszki dostały plasterki pieczarek.
Wyglądają jak suszone figi:-)
OdpowiedzUsuńFajniutko wyglądają :)
OdpowiedzUsuńUrocze;)
OdpowiedzUsuń