Jak czas szybko poleciał od ostatniego posta! Mam wrażenie, że napisałam go wczoraj! To był bardzo intensywny miesiąc i dużo się w ciągu niego wydarzyło. Teraz mam trzy dni na zwolnienie obrotów i głębszy oddech. Ciężko się wraca do blogowania po dłuższej przerwie, nawet takiej miesięcznej, bo nigdy nie wiadomo od czego zacząć. Nie będę się siliła na żadną retrospekcję, więc dzisiaj dostajecie po prostu obiad. Taki trochę po chińsku:
Miałam ochotę na azjatyckie smaki, ale nie żaden ze swoich zwykłych stir-fry'i. Moje wszystkie chińszczyzny, bez względu na to z jakim są mięsem i z jakimi warzywami zazwyczaj robię na jedną modłę: wszystko jest posiekane w cienkie paski i przyprawione sosem sojowym, winem ryżowym, przyprawą pięć smaków, chilli, czosnkiem i imbirem. Ta jest trochę inna. Zaczęłam tak jak zawsze od chilli, czosnku i imbiru, ale zaraz potem na patelnię (wyjątkowo nie do woka) powędrowały całe plastry schabu, które ściągnęłam jak tylko nabrały koloru, na patelnię wrzuciłam szczypior, marchewkę, paprykę i kukurydzę i kiedy warzywa były już prawie gotowe dodałam z powrotem mięso a także przekrojone wpół główki pak-choi. Przykryłam patelnię i dusiłam dosłownie chwilę, tak aby pak choi zwiędły. Udało mi się uchwycić moment kiedy mięso właśnie przestało być surowe a warzywa były wciąż kruche. Oprócz sosu sojowego do dania dodałam jak zwykle wino ryżowe, ale zrezygnowałam z pięciu smaków i zamiast tej przyprawy dodałam zmiażdżony w moździerzu pieprz syczuański. Dobre to było.
O nie nie następnym razem chcę się wprosić na obiad :)
OdpowiedzUsuń