To będzie bardzo pozytywne denko.
1.Super Facialist Neroli Cleanser. Neroli to olejek uzyskiwany z kwiatów gorzkich pomarańczy. produkty Uny Brennan z tej serii mają być ujędrniające. Jest to żel do demakijażu i oczyszczania. Ma w składnie mnóstwo różnych olejków i kwas hialuronowy więc może oprócz oczyszczania ma jeszcze jakieś inne pozytywne działanie ale przede wszystkim dobrze oczyszcza, chociaż tak jak pisałam przy okazji któregoś wcześniejszego denka, nie używam produktów wodoodpornych więc na temat tego jak sobie poradzi z hardcorowymi mascarami nie będę się wypowiadała. Dla mnie wszelkie produkty marketingowane jako ujędrniające są po prostu ściągające ... dla lekko nie pierwszej jędrności skóry po trzydziestce to może i zaleta, ale ja tego żelu używam głównie wieczorem kiedy ten efekt ujędrnienia (no bo to jest tylko krótkotrwały a nie permanentny efekt) średnio mi potrzebny. Jedyną wadą tego żelu jest jego bardzo staroświecki zapach.
2. Tonik No7 Soft and Soothed kupiłam bo potrzebowałam bezalkoholowego toniku nawilżającego. Od jakiegoś czasu stosuję się do zasad pielęgnacji Caroline Hirons (patrz wpis), która poleca używanie dwóch toników: pierwszego kwasowego do przywrócenia kwaśnego ph skórze i drugiego nawilżającego w sprayu, jako pierwszego etapu nawilżania. Soft and Soothed jako tonik w sprayu mi służy. Na początku nakładałam go wacikiem (bo jak widzicie sprayem to on nie jest), ale skóra była po nim lepka i nie lubiłam go. W Bootsie na stoisku z przyborami podróżnymi znalazłam jednak buteleczkę z atomizerem i do niej przelałam sobie ten tonik. Zupełnie zmieniło to odbiór toniku przez moją skórę. Jako tonik w sprayu jest bardzo sympatyczny, odświeża, nawilża, budzi skórę. Bardzo go teraz lubię chociaż nie pobiegnę do Bootsa po następny. Dopiero zaczynam swoją przygodę z pryskaniem toników na twarz i chcę wypróbować więcej toników żeby zobaczyć co mi naprawdę odpowiada.
3. Hydraluron Indeed Laboratories. Ten produkt zasługuje na wszystkie fanfary rozbrzmiewające na jego cześć. Hydraluron to żel/serum zawierające duże ilości kwasu hialuronowego, który ma zdolność wiązania wody w skórze i ... to właśnie robi. Do przesuszonej lub odwodnionej skóry idealny. Stosuję go rano po spryskaniu twarzy tonikiem i po nałożeniu kremu pod oczy. Po nim nakładam krem nawilżający. Och i ach. Zostało mi go jeszcze na kilka dni. Na pewno potruchtam po niego do sklepu i to szybko.
4. Clarins Daily Energizer. Wspominałam o nim przy okazji pierwszego denka. Uwielbiam ten krem. Panie na stoisku Clarins zawsze mnie uprzejmie informują, że jest to krem dla młodej skóry (bezczelne!) od 13 roku życia. Ja im na to, że powinny go w takim razie wypróbować (milutka jestem). Przy tych wszystkich olejkach i serach, które używam naprawdę mogę sobie pozwolić na to żeby mój krem nawilżający był po prostu kremem nawilżającym. A ten lubię za lekkość, wchłanianie i zapach (grapefruitowy). Niby ma witaminę C, ale wątpię w jej trwałość w takim słoiczku.
5. Avene TriAcneal jest maścią przeciwtrądzikową. Nie mam trądziku, ale ten produkt to nie jest sobie taki o zwykły kremik przeciwtrądzikowy. Zawiera trzy kluczowe składniki: retinaldehyd, kwas glikolowy i Efectiose. Ten ostatni to składnik przeciwzapalny, kwas glikolowy działa złuszczająco, a retinaldehyd sprzyja odnowie komórkowej skóry, czyt. spowalnia jej starzenie się. Kupiłam ten krem właśnie ze względu na jego działanie przeciwzmarszczkowe. Trudno pod tym względem oceniać działanie produktu na przestrzeni roku (bo tak długo go właśnie mam), kto to wie jak wyglądałaby moja skóra gdybym go nie używała? Wydaje mi się, że to jednak ta maść jest głównym kosmetykiem przyczyniającym się do poprawy stanu mojej skóry. Bo jeśli w wieku 37 lat mogę powiedzieć, że moja skóra wygląda lepiej teraz niż rok temu, to chyba to o czymś świadczy. Nie chodzi tu o mniejszą ilośc zmarszczek tylko ogólnie lepszą kondycję. Przede wszystkim Triacneal zlikwidował mi tą niewidoczną z zewnątrz, ale wyczywalną pod palcami tarkę po bokach brody i policzków. Wcześniej traktowałam te miejsca pilingami, ale to niewiele dawało.
Triacneal może powodować podrażnienia, nadmierne łuszczenie się skóry, czy chwilowe pogorszenie trądziku (że niby wyciąga zanieczyszczenia na zewnątrz), ale ja nie miałam jakiś większych z tym problemów. Przez pierwsze półtora tygodnia trochę mnie obrzucało i skóra delikatnie mi się łuszczyła, ale to minęło. Na początku stosowałam go co wieczór (na dzień nie wolno ze względu na słońce, a i tak stosując go na noc trzeba stosować w dzień krem z filtrem, bo retinaldehyd zwiększa wrażliwość skóry na słońce), ale kiedy skóra mi się zaczęła poprawiać zaczęłam go stosować raz, dwa razy w tygodniu. Czasem o nim zapominałam, ale jak mi tarka zaczynała wracać to szybko sobie przypominałam. Polecam poczytać/pooglądać więcej o nim zanim zdecydujecie się kupić.
Triacneal może powodować podrażnienia, nadmierne łuszczenie się skóry, czy chwilowe pogorszenie trądziku (że niby wyciąga zanieczyszczenia na zewnątrz), ale ja nie miałam jakiś większych z tym problemów. Przez pierwsze półtora tygodnia trochę mnie obrzucało i skóra delikatnie mi się łuszczyła, ale to minęło. Na początku stosowałam go co wieczór (na dzień nie wolno ze względu na słońce, a i tak stosując go na noc trzeba stosować w dzień krem z filtrem, bo retinaldehyd zwiększa wrażliwość skóry na słońce), ale kiedy skóra mi się zaczęła poprawiać zaczęłam go stosować raz, dwa razy w tygodniu. Czasem o nim zapominałam, ale jak mi tarka zaczynała wracać to szybko sobie przypominałam. Polecam poczytać/pooglądać więcej o nim zanim zdecydujecie się kupić.
6. Krem z The Body Shop na noc z witaminą E. Nie wiem dlaczego nigdy wcześniej nie kupiłam sobie kremu z TBS??? Ten krem jest genialny. Jest gęsty, bogaty, pięknie pachnie, skóra po nim się dobrze czuje i rano jest jeszcze nawilżona. Cud. Na fali tej nowej miłości kupiłam sobie jeszcze kilka innych kosmetyków z The Body Shop i jestem z nich również zadowolona.
7. Serum RevitaLift Laser Renew od L'Oreal. Co mnie podkusiło, żeby je kupić nie pamiętam. To serum jest napakowane silikonami i nabłyszczaczami (mieni się tak złoto-perłowo) i się z nim nie polubiłam. Polubiły się z nim za to wierzchy moich stóp - jak już trzeba było ściągnąć skarpety po zimie i wsadzić gołe stopy w pantofle to takie potraktowane serum wyglądają mniej odrażająco (niż poplamione samoopalaczem lub taki o sobie normalnie tylko naturalne). Nie zmarnuje się nic.
Ten hydraluron to coś jakby dla mnie :)
OdpowiedzUsuńMusze wrócić do wpisu o Twojej Guru :)
koniecznie, właśnie uaktywniłam linka, bo mi się zapomniało
UsuńMy tu gadu gadu, ale cóż to tam w tle dynda:-)
OdpowiedzUsuńa dyndaczki dynajom se
Usuń