niedziela, 14 lutego 2016

Gorzkie żale przybywajcie



Powoli otrząsam się psychicznie i fizycznie z bardzo podłej końcówki minionego roku. Od ostatniego dnia października do samego końca stycznia byłam w ciągłym fizycznym bólu. Nie polecam. Muszę się trochę publicznie poużalać nad sobą, bo nie wspomnienie o tym tutaj byłoby śmiercią dla tego bloga. Nie jestem w stanie wrócić do beztroskiego blogowania o pierdołach pomijając zupełnie to co mnie spotkało. 

Zaczęło się od tego, że będąc podczas przerwy Halloweenowej w Polsce zemdlałam i rozcięłam sobie głowę. Tydzień później miałam operację usunięcia migdałów, po której na miesiąc i w potwornym bólu byłam uziemiona w domu. Po miesiącu wróciłam do pracy - ale bycie nauczycielem nie pomaga w ukojeniu bólu gardła. Ból zaczął dopiero ustępować przed samymi Świętami. Ale nie mogło być aż tak dobrze, żeby Święta były bezbolesne. Podczas przedświątecznych porządków, kiedy znosiłam z góry puste kubki, pośliznęłam się na schodach i złamałam kość ogonową. Dopiero od mniej więcej dwóch tygodni jestem w stanie usiąść na czymkolwiek, chociaż bezboleśnie opaść na sofę jeszcze nie mogę. Do tego doszedł stres związany z innymi zdrowotnymi sprawami i stres związany z pracą.

W dodatku przez to wszystko nie udało mi się zrealizować wyzwania, które podjęłam w tamtym roku. To może banalne, ale zależało mi na tym. We wrześniu przyłączyłam się do początkującej grupy biegaczy. W listopadzie mieliśmy pobiec nasze pierwsze 5 km. Oni pobiegli, ja leżałam w domu po operacji. Od tamtej pory udało mi się pójść pobiegać dwa razy: dzień przed upadkiem ze schodów i wczoraj. Wczoraj, Marcin i ja zrobiliśmy ponad czterokilometrowe kółko wokół domu. Mieszkamy na wzgórzach, pierwszy kilometr jest ostro z górki a potem cały czas wolno pod górę. Byłam całkiem z siebie dumna, że stosunkowo dużo po takiej przerwie biegłam a nie szłam. Jednak bardzo przykro mi się zrobiło wieczorem kiedy otworzyłam Facebooka i zobaczyłam zdjęcie klubowiczów, którzy prowadzili program w którym brałam udział. Szczęśliwe, uśmiechnięte i zmęczone buźki po przebiegnięciu 12 mil. Wśród nich twarz jednego ze słabszych biegaczy z mojej początkującej grupy.

Ach! Przynajmniej przeczytałam te 52 książki! Bardziej mi jednak zależało na tych 5 km. W tym roku na pewno machnę kolejne 52, może więcej. Nie jest to jednak tak ważne jak to żeby znowu biegać. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego to takie ważne. Może dlatego, że podjęłam wyzwanie w trudnym dla mnie momencie w pracy, kiedy poczułam się bezsilna, kiedy okazało się, że tam nie wszystko zależy od mojej determinacji. Są ściany, których się nie da przeskoczyć. Pokonanie swoich fizycznych słabości było jednak czymś co wydawało się zależeć tylko ode mnie ... jednak ... jednak się nie udało. Chciałam pokonać swoje ciało, a to ciało pokonało mnie. Tym razem. 

Rozmawiałam z kimś z pracy na ten temat i usłyszałam, że widocznie nie powinnam biegać. Co? CO? To nie kwestia tego co powinnam! To nie znaki z Nieba ostrzegające przed bieganiem! To kłody pod nogi żeby pobudzić determinację i nauczyć się wyżej nad nimi skakać. Ludzie tak lubią wygodę i pierdzenie w miękkie stołki, że szok. Nie, bieganie zniszczy ci stawy, załatwisz sobie kolana, cycki ci obwisną. Jesteś ok. Ja bym nie mogła zimnej sałatki zjeść na lunch. Najważniejsze to zaakceptować siebie. Najważniejsze jest dobre samopoczucie. Po co się męczyć.  Brrrrrrrrr!

Jak już się tak publicznie wyrzygałam to mogę wrócić do normalnego blogowania! Mam tydzień wolnego więc nie ma wymówek.

Zostawcie mi kilka słów zachęty jeśli możecie. Potrzebuję motywacji - pozytywnej w miarę możliwości.

7 komentarzy:

  1. Zazwyczaj jestem cichym czytaczem tego blogu ale teraz postanowilam sie odezwac. Kochana ty juz stanelas na nogi i osiagnelas wiele reszta to tylko kwestia czasu. Brawo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za dobre słowa :) i za to, że wyszłaś z cienia :)

      Usuń
  2. Wiesz, ja tu do Ciebie regularnie co tydzień - 2 tygodnie zaglądam, czy aby nowy wpis się nie pojawił :) Wiec pisz, żebym nie zaglądała na próżno ;)

    Co do biegania - bzdury opowiadają ci ludzie. Nigdy nie myślałam, ze będę biegać. Nie znosiłam aktywności fizycznej od małego. A biegam regularnie od zeszłego września. Tu wielki ukłon w stronę mojej sąsiadki, która mnie motywuje i biega ze mną. Dzięki niej nie ma tygodnia, żebym nie poszła biegać, nawet w zimie, nawet w deszczu. Nie miałam żadnej kontuzji, a regularnie biegam 6 kilometrów. Nie szykuję się do maratonu. Biegam, bo lubię, bo dobrze mi to robi. Tak więc - biegaj. Swoje dwanaście mil zrobisz może za pół roku, ale zrobisz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki Ange! Miło wiedzieć że ktoś czeka na moje wypociny! Obiecuję się poprawić w regularności wpisów. Moją największą ambicją w bieganiu jest pobiec dalej niż mi się wydaje, że mogę. Też jestem z tych co nigdy nie myśleli, że będą biegać, nigdy nie sądziłam że to aż tak dobrze działa na psychikę. Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzadko się mobilizuję do pisania komentarzy (wiem, wiem...) i może nie jestem właściwą osobą do wypowiadania się nt. biegania, bo mam do tego specyficzne podejście. Rywalizacja w sporcie w jakimkolwiek wydaniu mnie nie rusza, podobnie jak traktowanie sprawy zadaniowo/bardzo serio, więc bieganie zbiorowe na jakiś dystans, maratony i inne też są mi obce. Biegam (od czasu do czasu) z rozsądku, żeby się ruszać. Jak nie biegam, to jeżdżę na rowerku stacjonarnym (ucząc się słówek niemieckich). Co więcej, tak na prawdę nie lubię żadnych z tych czynności w trakcie, tylko po ;). Jak człowiek chce coś robić, niezależnie od tego, czemu, to to zrobi. Wydaje mi się, że jesteś bardzo zmotywowana, więc biegać będziesz :). A to ile, jak często, jak szybko i jak daleko, to Twoja broszka ;). Cytując klasykę: "Lady Catherine [de Burgh] will never know" :D. PS. To o 'bieganiu dalej niż się wydaje, że możesz' powiedział kiedyś mój M, jak rozmawialiśmy o czerpaniu przyjemności ze sportu i wyznałam mu, że w bieganiu jej nie odczuwam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaaaa, czemu nie ma edycji?! *NAPRAWDĘ, oczywiście!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, Ptasiu, że bieganie to dla mnie ciężka praca i też nie jest to sport z którego czerpię przyjemność tak jak można czerpać ze sportu przyjemność. O wiele chętniej założyłabym łyżwy, albo popływała. Ale motywuje mnie właśnie to uczucie po, to jak się czuję za każdym razem kiedy pokonam siebie. Jest to, ze wszystkich sportów, których próbowałam ten, w którym najbardziej angażuję swój mózg. Jest w bieganiu chyba o wiele ważniejszy niż nogi.

      Zawsze myliłam pisownię naprawdę i na pewno. Za każdym razem kiedy piszę te słowa muszę sprawdzać. Mogłabyś sto razy napisać naprawdę osobno i bym nie zauważyła. Tak trochę na bakier u mnie z ortografią,

      Usuń

Będzie mi bardzo miło jeśli zechcecie zostawić po sobie kilka słów

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...